W większości związków przychodzi zwykle moment, w którym dwoje ludzi pragnie powiększyć swoją rodzinę i powołać na świat nowe życie. Zaczyna się wtedy snucie planów, dyskusje nad wyborem tych najwłaściwszych, dziecięcych imion, krążenie pomiędzy sklepowymi półkami pełnymi ubranek w mikroskopijnych rozmiarach, tudzież coraz częstsze odwiedziny w marketach budowlanych i meblowych, aby odpowiednio wcześnie zorientować się w asortymencie i urządzić najpiękniejszy dziecięcy pokoik pod słońcem…
Zaczynają się też starania. Najczęściej bardzo entuzjastyczne i optymistyczne – podczas których nikt nawet nie myśli o tym, że coś mogłoby pójść nie tak, jak to sobie wcześniej wymarzono i zaplanowano. Chcemy mieć dziecko? Będziemy je mieli! W końcu „chcieć to móc”, nieprawdaż?
Faktycznie, niektórym udaje się to beż żadnych problemów czy zawirowań, już w pierwszym nadarzającym się akurat cyklu. Trach i dwie kreski na teście! Wielka radość, euforia, potem dzielenie się szczęściem z rodziną i znajomymi, książkowa ciąża i poród, podczas którego dziecko wyskakuje na świat w ekspresowym tempie, niczym królik z kapelusza iluzjonisty.
Inni, mają nieco bardziej pod górkę. Swoje pierwsze nieudane próby składają zwykle na karb przemęczenia, stresu w pracy czy innych, niesprzyjających okoliczności zewnętrznych. Cóż, „taki mamy klimat” – ale nie zniechęcamy się, próbujemy dalej, może po prostu trochę intensywniej i z większym zapałem… Na początku zwykle nawet nie przychodzi nam do głowy, że to z nami – naszymi organizmami czy gospodarką hormonalną może być coś nie w porządku…
Po roku takich, regularnych, bezskutecznych starań, możemy już przypuszczać, że problem jest poważniejszy, niż mogłoby się nam to wcześniej wydawać. Na którejś z kolei wizycie u lekarza pada złowrogo brzmiące słowo „niepłodność”, którego nie należy mylić z „bezpłodnością” – to dwa zupełnie różne terminy medyczne.
O ile BEZpłodność jest stanem trwałym, nieodwracalnym, niemal automatycznie zamykającym drogę do posiadania biologicznego potomstwa – o tyle NIEpłodność można różnymi metodami leczyć i ostatecznie może (choć wcale nie musi) zakończyć się upragnioną ciążą.
Statystycznie niepłodność dotyka co piątą polską parę. To całkiem sporo jak na problem, o którym wciąż, tak niewiele się mówi (lub mówi się nieprawdę). Problem, który nadal uważany jest za wstydliwy, mało medialny, pozostający w sferze tabu. Zdecydowanie chętniej pokazuje się w mediach zaokrąglone brzuchy przyszłych mam albo wyeksponowane biusty celebrytek. Zdecydowanie chętniej rozdmuchuje się grzeszki polityków albo kolejne romanse ludzi tak zwanego „show biznesu”. Zdecydowanie częściej wpisując w wyszukiwarkę hasło „adopcja” znajdziemy strony traktujące o bezpańskich psach w schroniskach, niż o czekających na rodziców dzieciach.
Niepłodność dla nikogo nie jest rzecz jasna synonimem sukcesu i życiowego spełnienia. Nie jest też czymś, na czym ktokolwiek poza klinikami zajmującymi się jej leczeniem mógłby zbić majątek – więc właściwie, po co o niej mówić, po co pisać, po co w ogóle się tą kwestią zajmować?
***
Pary dotknięte niepłodnością mają często do czynienia z wszechobecną presją, wywieraną przez ich otoczenie. „Zróbcie sobie dziecko, bo dziadkowie nie mogą doczekać się wnuka”. „Zróbcie sobie dziecko, bo „dzieciate” koleżanki chcą wreszcie mieć jakieś małoletnie towarzystwo dla swoich szkrabów – i kompana do rozmów o pieluchach, kupach i niemowlęcych zupkach”. „Róbcie sobie dziecko, bo to najwyższy czas – bo przecież nie macie już 20 lat! Studia skończone, mieszkanie kupione, względnie stabilne zatrudnienie znalezione – no więc na co czekać?!”, „Róbcie sobie dziecko, bo niż demograficzny; a nasze wspaniałomyślne państwo zdecydowanie chętniej wspiera rodziny wielodzietne niż te, które dzieci z najróżniejszych względów mieć nie mogą”…
Tylko pamiętajcie… Absolutnie nie decydujecie się na in vitro – bo to grzech i maczanie palców w „bożym planie”. Nie decydujcie się na adopcję – bo dostaniecie dziecko o „złych genach”, wychowacie przyszłego kryminalistę albo prostytutkę. Nie decydujecie się też na bezdzietność – bo (do cholery!) nie będziecie pasowali do naszego sielankowego, rodzinnego obrazka…
Jedynie bardzo nieliczni potrafią powstrzymać się przed tego typu komentarzami. (Wiem coś o tym – jestem mamą adopcyjną, od jakiegoś czasu żywo zainteresowaną tą tematyką i zaangażowaną w ogólnopolską kampanię społeczną „Niepłodności nie widać”.) Tylko bardzo nielicznym przychodzi do głowy, że jednak „chcieć”, nie zawsze znaczy „móc”, a w przypadku niepłodności ta maksyma nabiera często wręcz groteskowego, absurdalnego wydźwięku…
Pozdrawiam,
Karolina Szwabowicz-Mosica
Autorka bloga: Nasze bąbelkowo