Macierzyństwo jest jak erupcja wulkanu. Akt narodzin porównać można do momentu, gdy na światło dzienne wylewa się lawa. To chwila, która zmienia nas nie do poznania. Zmienia raz na zawsze, odzwierciedlając się w naszej psychice i sposobie postrzegania świata. Bywa jednak, że wspomniana zmiana, odciska na nas również widoczne piętno fizycznie.
Czy podobałam się sobie po narodzinach moich dzieci? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jestem wdzięczna za zdrowe dzieci, za to, co mam. Jednak moje ciało nie jest już ciałem, którym było kiedyś.
O ile ciąża jest czasem magicznym, w którym nadzwyczaj chętnie eksponujemy rosnące brzuszki, robimy im zdjęcia i kolekcjonujemy pozytywne wrażenia płynące choćby z przyjemności, jaką nam sprawia dotyk i uczucie wywoływane ruchem dziecka, przyznam, że po porodzie, rzecz przedstawia się zgoła odmiennie.
Czułam się kompletnie pozbawiona własnego ciała. Byłam gruba ze słoniowatymi nogami (popuchły bezlitośnie), z brzuchem wystającym inaczej niż przed porodem – z poczuciem bycia pustą… To dziwne doświadczenie; po dziewięciu miesiącach, gdy już nie czujesz ruszającego się w Tobie ciała. Jesteś jak pusty inkubator, który spełnił swe zadanie.
Były momenty, gdy otrzeźwiona drzemką stawałam przed lustrem i odczuwałam wyraźnie wrastającą we mnie chęć wciśnięcia się w „stare” jeansy, sprzed ciąży. Jak dobrze rozumiałam wówczas wszystkie mamy, które z wylewającymi się ze spodni „boczkami” paradowały dotąd obok mnie, z wózkami.
Na młodą matkę napada w końcu nieopanowana chęć powrotu do sylwetki sprzed ciąży. Każda z nas jest inna i zdaję sobie sprawę, że każda w inny sposób „ucierpiała” podczas porodu. Pozwolę sobie jednak zaryzykować twierdzenie, że radość z dziecka jest cudowną „gumką”, która skutecznie zaciera ślady niedoskonałości. Niestety, nie wymazuje ich na trwałe. Brzuch rozjechał się tu i tam, nie jest tak jak było. Katować się ćwiczeniami lub zabójczymi dietami wciąż jednak nie zamierzam…
Usłyszałam ostatnio o letniej Akcji społecznej: MAMY Brzuszek. Macierzyństwo bez retuszu! Okazało się, że Polki, zmotywowane chęcią udowodnienia światu prawdziwego wizerunku młodej matki, pod wodzą KoBBieciarni, organizują się w regionalne sesje fotograficzne ich pociążowych brzuszków, naznaczonych trwałymi śladami macierzyństwa – rozstępami, przebarwieniami, bliznami po cesarskim cięciu; wszystko – bez dotknięcia pędzla Photoshopa.
Myślałam długo nad sensem tej inicjatywy. Stwierdziłam, że to nic innego, jak forma macierzyńskiej „terapii”. Przyglądając się sobie raz jeszcze i akceptując to, jaka jestem, matka może choć przez chwilę poczuć się dobrze we własnym ciele, traktując go jako kolebkę życia jej ukochanego potomka. Miejsce, które dało życie, za stosunkowo niewielką cenę rozjechanego brzucha. Ja przynajmniej nie przeceniłabym w ten sposób dwójki moich niesamowitych dzieciaków.
Pamiętam dzień, w którym mój syn, widząc jak kolejny raz dotykam z niechęcią swojego brzucha, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze, podszedł do mnie i powiedział: Kocham swoje byłe mieszkanko… Gdyby tego było mało, z szacunkiem oddał mu buziaka. Od tego czasu czasem, dostaję raz po raz „brzuszkowego całusa” – życzę tego wszystkim mamom.
Jesteście wspaniałe, a ciała noszą ślady opowieści o waszych doświadczeniach macierzyńskich. Chciałoby się rzec, uwolnijcie zatem swoje brzuchy spod jednoczęściowych kostiumów i uciskających gorsetów. Odczarujcie mit i modę, idealnie pięknych, gładkich brzuchów. Nie są perfekcyjne? Cóż, to normalne – wiem, wiem, o tym nie mówi się na głos.
Pozdrawiam!
Anna Rozdejczer
Autorki bloga: Dogadani