Rodzicielstwo bliskości, o którym tak wiele mówi się w ostatnim czasie, w dalszym ciągu pozostaje dla mnie pojęciem funkcjonującym jedynie w sferze zasłyszenia lub raczej intuicji. Najogólniej mówiąc polega ono na tym, że rodzice starają się mieć z dzieckiem silną więź, nie uciekają się do kar cielesnych i z tego co się orientuję – śpią razem z nim.
Na tym etapie mogę stwierdzić, że nasze metody wychowawcze to właśnie enigmatyczne „rodzicielstwo bliskości”. Melania śpi smacznie, razem z nami, w jednym łóżku, trzymając nogi na mojej twarzy lub brzuchu. Śpi rzecz jasna w poprzek i od mojej strony. Melania nie otrzymuje kar cielesnych i prawdopodobnie nigdy ich otrzyma. Staram się nawet nie podnosić na nią głosu. Wszystko polega na tłumaczeniu, tłumaczeniu i jeszcze większej ilości kwiecistej retoryki, uzupełnianej okazyjnie postawieniem małej do kąta (co zdarzyło się do tej pory w jej niedługim życiu góra z osiem razy).
Robimy wszystko, aby nasza córka była szczęśliwa. Nie posiadamy ani zasobów finansowych, ani chęci aby zasypywać ją pseudo-edukacyjnymi zabawkami, które w rezultacie i tak stają się tylko coraz to większym siedliskiem kurzu. Poświęcamy jej za to wiele czasu, bawimy się z nią, organizujemy tysiące rozrywek. Jednym słowem – nasz świat kręci się wokół Melanii.
Z całych sił staram się zaszczepiać w małej dobre nawyki i dawać jej na co dzień należyte wychowanie. Uczę ją mówić „dziękuję”, „proszę” i „przepraszam”, witać się z sąsiadami, grzecznie odpowiadać na pytania dorosłych. Uczę co znaczy „odpowiednio” zachowywać się w kościele i innych miejscach, gdzie ludzie lubią mieć spokój od krzyczącej gawiedzi. I wiecie co? Wcale nie zamierzam być umniejszać swym zasługom w tym zakresie. Na chwilę obecną mogę już chyba nieskromnie powiedzieć, że na tym polu odniosłam sukces. Ludzie są z reguły zachwyceni tym, jaka Melania jest grzeczna, otwarta i uśmiechnięta. Ma humorki, to jasne. Przeważnie to jednak „mały aniołek”, jak usłyszałam ostatnio w Jupi Parku.
W pokoju Melanii panuje idealny porządek, a gdy tylko coś chwilowo go zakłóci, wystarczy jedno moje słowo i już tego nie ma. Melania „pomaga” mi w drobnych domowych obowiązkach, chętnie staje ze mną przy kuchennym blacie i obserwuje jak gotuję, można by rzec „cudowne dziecko”.
I dla mnie jest – cudownym dzieckiem. Jak każdy z nas ma swoje wady, nad którymi czasem nie wiem już jak pracować. Martwi mnie jednak fakt, że chociaż to właśnie ja poświęcam jej najwięcej czasu, uczę jak żyć i „wychowuję” na ułożoną młodą kobietkę, nie mam u niej krzty autorytetu. Czasami mam wrażenie, że traktuje mnie jak swoją koleżankę, a ja nie chcę nią być. Owszem, marzę aby traktowała mnie jak najlepszą przyjaciółką, ale nie koleżankę i nie kumpelę, bo to nie doda mi z jej strony szacunku.
Martwi mnie wreszcie to, że jedyną osobą, która ma u Melanii posłuch jest jej tata. Nie mam pojęcia, czy i jak z w tym walczyć, ani gdzie właściwie popełniłam błąd.
Prawdę mówiąc, jestem dla niej dużo bardziej surowa od męża. Zaraz po momentach kontrolowanej „srogości” wracam do bycia ultraczułą mamą. Myślałam, że to właśnie „złoty środek”, że to dzięki niemu będę dla Melanii mamą idealną. Zwycięstwo okazało się pyrrusowe. Wychowałam cudowne, grzeczne dziecko, za które nie musimy się wstydzić i które prawie nie przysparza nam problemów. Okazało się jednak, że to samo dziecko ma do mnie nieprzewidziany przeze mnie stosunek. Stosunek powodujący u mnie nieodparte wrażenie, że choć staram się z całych sił, najmocniej jak potrafię, nie jestem dla Melanii nawet w połowie tak bliska, jak ona pozostaje bliska mnie.
Melania reaguje na moje wskazówki, tylko wtedy gdy pogrożę jej, że zadzwonię do taty. Mam dosyć szantażów, mam dosyć uciekania się do autorytetu jej ojca. Jak to naprawić?
Czasem mam wrażenie, że powinna za mną zatęsknić. Może gdybym wyjechała na kilka dni… Może wtedy doceniłaby mój wysiłek i zaangażowanie? A może wcale tak by nie było? Może nawet nie zauważyłaby mojej nieobecności, mając wreszcie tatę na wyłączność…
Joanna Pomianowska-Dziekanowska