Był 13 dzień października. Dzień dla mnie trochę niefartowny (stłuczka na trasie Sosnowiec – Katowice). Jednocześnie bardzo fartowny – 3 spotkania w dzieciakami w bibliotece w Jaworznie.
Niefartowne idzie z głowy precz….
Spotkanie, pierwsze po wakacjach – bardzo udane! Podwójnie, bo poznałam fajne, zaangażowane dzieciaki. I co równie ważne, kilka zaangażowanych nauczycielek i bibliotekarek. Takich, które nie wykorzystają tego czasu, by sobie pogadać w kącie (przeszkadzając innym) tylko uczestniczą w naszej wspólnej zabawie.
Od tego roku moje spotkania autorskie w bibliotekach nazywają się „Kreatywne czytanie – po drugiej stronie książki” a jednym z punktów jest wspólne tworzenie opowieści.
Wczoraj wysłuchałam kilkanaście opowieści. Krótsze, dłuższe, dotykające realiów, totalnie odjechane. Największe jednak wrażenie zrobiły na mnie dwie ostatnie historie. Dodam, że karty z obrazkami, inspirujące dzieci wybrałam losowo. Opowiadającymi byli uczniowie III klasy. Przytaczam je z pamięci.
Opowieść pierwsza (do karty, na której główną postacią jest starsza sympatyczna pani)
W drewnianym domku mieszkali dziadek i babcia. Dziadek był chory na raka. Pewnego dnia babcia poszła do apteki, kupić dziadkowi lekarstwa. Po drodze potrącił ją samochód. Babcię zabrali do szpitala. Gdy wróciła do domu, nie mogła się już opiekować dziadkiem bo straciła obie nogi. … Dziadek umarł!
Opowieść druga (narratorką jest dziewczynka, na jej karcie piękne pastelowe zabawki zdobią witrynę sklepową)
Był sobie raz chłopczyk, który poszedł z rodzicami do sklepu z zabawkami. Było tam dużo różnych zabawek. Chłopiec chciał jedną z nich, ale rodzice powiedzieli mu – nie mamy pieniędzy, żeby ci kupić zabawkę. … Minęły dwa lata. Rodzice chłopca znaleźli pracę. Znowu poszli do sklepu z zabawkami. Mamusia powiedziała mu: możesz sobie wybrać każdą zabawkę, którą chcesz bez względu na to, ile kosztuje. Chłopak patrzył i patrzył. Nie wiedział, którą zabawkę wybrać…
Wcześniejsze opowieści były inne. Zwykle obracały się wokół tematu rysunku. Pojawiały się z nich postaci bajkowe, postaci z historii i zdarzeń, o których opowiadałam dzieciom. Dopiero te dwie, ostatnie historie uświadomiły mi po raz kolejny, jak bardzo na dzieci wpływa świat dorosłych. I jak często zostawiamy je w tym, nie wspierając, nie rozmawiając, nie tłumacząc, nie pocieszając.
Teoretycznie wiem… Wielu rodziców wie, co powinni zrobić. Że w ogóle powinni coś zrobić. I na tej wiedzy poprzestajemy. Często nie ma tego kolejnego kroku. Nie ma działania.
Do szału doprowadzają mnie stwierdzenia. Ze mną w jego wieku nikt się nie pieścił… Od pierwszej klasy z kluczem na szyi maszerowałam sama do domu… Jak brzydko pisałem, rodzice kazali mi cały zeszyt przepisywać od początku i nie było gadania… Po wywiadówce zawsze „brałem” w skórę i co, wyrosłem na człowieka!
Aha. Nasi pierwotni przodkowie jedli surowe mięso i spali w jaskiniach. Niektórym pewnie było z tym dobrze, bo nie znali innego życia. My, tysiąc, dwieście, pięćdziesiąt lat później znamy. Wiemy! Przeczytaliśmy! Nauczyliśmy się. Poznaliśmy na własnej skórze jak rodzice, często w dobrej wierze, „zakręcili” naszym życiem. Jak wielu z nas prostuje teraz te ścieżki na różnego rodzaju terapiach, warsztatach, spotkaniach z psychologami, z „kołczami” itp. I niczego nas to nie nauczyło. Przynajmniej niektórych…
Dzieci są doskonałymi obserwatorami. Widzą cierpienie, śmierć, niemoc, ból, upokarzanie… Wdrukowują sobie te emocje w małe główki i serca i odpalają w dziwnych momentach. Patrząc czasami na nasze pokręcone społeczeństwo, wróżę fantastyczną przyszłość wszelkiego autoramentu uzdrawiaczom dusz. Już teraz mają się świetnie. I jeżeli nie zdobędziemy się na odrobinę mądrej, rodzicielskiej refleksji, będą się mieli jeszcze lepiej.
Jolanta Reisch-Klose
autorka bloga: