Wyprawiając młodą w góry poszłam po bułki… i żelki, na jej specjalne życzenie. Skusiłam się na ofertę typu: kup dwie sztuki, zapłacisz taniej… Uważnie przeczytałam cenę, policzyłam, włożyłam towar do koszyczka i poszłam do kasy, którą obsługiwał pan właściciel we własnej osobie. Zeskanował zakupy i rzucił kwotą do zapłaty. Kupowałam ledwie kilka rzeczy i w głowie potrafię na tyle dodawać, że wyszło trochę za dużo. Rachunek to potwierdził. Oczywiście, żelki „kup taniej”…
Już się nauczyłam, że trzeba iść i zapytać – o co „kaman”? No i wtedy się dowiedziałam, że nie mam racji. Bo chociaż wszystko się zgadzało, i nazwa produktu i gramatura i co tam kto jeszcze zechce, nic z tego. – To nie do tego produktu, ktoś przełożył, pewnie jakieś dzieci, bo one lubią oszukiwać… – usłyszałam i na chwilę odebrało mi mowę. Pan właściciel, typu „cwaniaczek”, wykorzystał ten moment, by mnie poinformować, że jego ktoś cały czas próbuje oszukać. A taka pani to nawet przekleiła cenę z jednego produktu na drugi a on, dzięki kamerom przemysłowym udowodnił jej oszustwo. Ja tak sobie stoję, niedobudzona jeszcze i pochłonięta własnymi myślami… a pan właściciel „dodaje” mnie bezczelnie do swojej listy sklepowych oszustów.
Dlaczego, do jasnej cholery, nie powiedziałam, że to ja raczej jego podejrzewam o oszukańcze praktyki, bo …
– nieraz już z tego sklepu przyniosłam do domu nieświeże jedzenie
– nieraz kupiłam tam jedzenie z datą ważności wystrzeloną w kosmos
– nieraz już zgłaszałam obsłudze, że to, co na cenówce nie zgadza się z tym, co na rachunku
Ktoś zapyta, po co tam łażę skoro jest tak jak powyżej. Bo sklep jest 100 metrów od mojego domu. Ale dzisiaj już to zweryfikuję. Tylko w ostateczności, ostatecznej ostateczności tam pójdę. Innym radzę unikać sklepu spod znaku płaza przy ulicy Karpackiej w Bielsku-Białej.
Żeby jednak nie było tak kolorowo, w kolejnym sklepie po zakupie kilku produktów, znowu usłyszałam cenę z kosmosu. Westchnęłam i spojrzałam na rachunek. Zaczynało go kilka produktów, które na pewno nie wylądowały w moim koszyku. Podsunęłam papierek pod nos ekspedientce. A ona ze spokojem, bez słowa przepraszam za to ze wzruszeniem ramion oświadczyła, że nie wyzerowała poprzedniej klientki i mi się naliczyło.
Uczę moje dziecko, że ludziom trzeba ufać. Nie sprawdzać wszystkiego na każdym kroku i nie oglądać się wciąż z przez ramię z myślą, że oszust/złodziej/krętacz jest tuż tuż za nami. Też tak byłam wychowywana i gdyby nie ustawiczne napominania księcia małżonka, do głowy by mi nie przyszło wczytywać się w sklepowe rachunki. A jednak.
To nie są duże kwoty, te moje dzisiejsze „sklepowe przypadki”. Ale wkurza mnie świat, w którym cwaniactwo jest na wierzchu, a uczciwość to frajerstwo.
Wyczytałam gdzieś taką indiańską przypowieść; dziadek mówi do wnuka:
– w sercu każdego z nas walczą ze sobą dwa wilki, jeden jest zły, podstępny, nieuczciwy, pełen nienawiści a drugi dobry, uczciwy, szczery i pełen miłości…
– i który wygra, dziadku?
– ten, którego karmię!
Nie chcę karmić mojego dziecka nieufnością, wolę zaufaniem.
Nie chcę karmić mojego dziecka złośliwością, wolę łagodnością i dobrocią.
Nie chcę karmić mojego dziecka nienawiścią, wolę miłością.
Tylko czy Ona będzie się potem nadawać do życia w otaczającej rzeczywistości? Czy jej dobroć nie zostanie odebrana jako słabość a zaufanie jako frajerstwo? I jak się to ma do twierdzenia: żeby mieć miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę? Ja to przerabiam od lat i jeszcze nie rozgryzłam.
Jolanta Resich-Klose
źródło: matkanieidealna.blog.onet.pl