Chyba każdy dziś wie, czym jest selfie. Fotograficzne autoportrety są wszechobecne i zyskały popularność przede wszystkim dzięki mediom społecznościowym. Robiąc sobie zdjęcia pokazujemy, gdzie jesteśmy, co robimy, z kim i jak spędzamy czas. Autoportret fotograficzny jest nie tylko odbiciem wizerunku. Jest bowiem przede wszystkim, wyrazem wewnętrznych przeżyć; zdarza się, że nawiązuje do aktualnych kwestii społecznych (jak choćby akcja robienia sobie zdjęć z wieszakiem). Selfie zna chyba każdy. Mało kto jednak, zastanawia nad tym, kiedy pojawiła się moda na selfie i skąd w ogóle się wzięła?
Odrobina historii…
Pierwsze autoportrety w sztuce, pojawiają się już w czasach antycznych – podobno Fidiasz umieścił swój wizerunek na tarczy wyrzeźbionego przez siebie posągu Ateny. Nie zostało to jednak zbyt przychylnie przyjęte, ponieważ rzeźbiarz został za ten postępek aresztowany. Tak naprawdę dopiero w XV wieku i w kulturze renesansowej wzrósł status twórcy i znaczenie indywidualności artysty na tyle, by pojawiły się na większą skalę autoportrety.
A jak to było z fotografią? Sama fotografia portretowa ma swoje początki około 1860 roku, wtedy też zaczęły powstawać pierwsze autoportrety fotografów, które służyły im głównie do testowania oświetlenia w studio i ustawień sprzętu. A selfie? Selfie związane jest z mediami społecznościowymi – głównie Facebookiem (który popularność zaczął zdobywać 10 lat temu) i Instagramem (który ruszył z kopyta w 2010 roku). Podobno samo określenie zostało wymyślone przez Australijczyków. Dziś stanowi ono jeden z najczęściej używanych słów i hashtagów.
Po co powstają autoportrety?
Podstawową i najprostszą przyczyną autoportretów jest samokształcenie… Zdziwieni? Rembrandt stworzył mnóstwo obrazów, na których zobaczyć możemy jego twarz wyrażającą najróżniejsze grymasy i emocje, w różnorodnym oświetleniu i stylistyce. Własne ciało i twarz stanowiła dla każdego artysty najłatwiej dostępny model. Ale to nie jedyne powody. Często tworzono autoportrety, by wręczyć swój wizerunek najbliższym. Dziś zresztą robimy to samo. Wykonujemy swoje zdjęcie telefonem, aby wysłać je komuś bliskiemu. Autoportret był i jest szansą na zapisanie się w historii, ale także na zgłębienie i poznanie samych siebie (w końcu cóż innego może zbliżyć nas do tego celu bardziej, aniżeli samoobserwacja?). W kobiecej sztuce pojawił się w przeszłości jeszcze jeden aspekt. Wątek dodatkowy, feministyczny. Walka o odzyskanie kontroli nad własnym wizerunkiem w świecie artystów, traktujących kobiety w roli obiektów seksualnych.
„Fotograficzny dziennik”…
Tworzenie fotograficznych autoportretów stało się również swego rodzaju „pamiętnikiem”. Dziś autoportretem określa się już nie tylko przedstawianie wizerunku własnej twarzy. Pojęciu temu można przypisać również obrazy fragmentów ciała, jak choćby dłoni lub stóp. W tym momencie chyba każdemu przyjdą na myśl popularne na Instagramie zdjęcia kubka kawy w dłoni albo nóg wyciągniętych na plaży. Tak, tak – to również autoportrety, dokumentujące naszą codzienność!
Oglądając tym podobne zdjęcia, powinniśmy jednak brać sporą poprawkę na adresowany do nas przekaz informacji. Człowiek z natury rzeczy, prezentuje bowiem tendencję do przemilczania pewnych fragmentów swojej historii lub zniekształcania ich, w celu jak najkorzystniejszej autoprezentacji.
Tym bardziej, że potrzeba autoprezentacji, z biegiem czasu okazuje się coraz silniejsza…
Tak też, w drugiej połowie XX wieku, w sztuce rozpoczęły pojawiać coraz bardziej zauważalne tendencje do pewnego rodzaju ekshibicjonizmu. Więcej i więcej artystów zaczęło przedstawiać detale swojego życia codziennego, osobiste obserwacje. Powstała tak zwana fotografia intymna, która cechowała się nie zawsze właściwie skomponowanym kadrem, użyciem lampy błyskowej, specyficzną kolorystyką. Wszystko to miało na celu stworzenie poufałej relacji z odbiorcą, wrażenia spontaniczności.
Dziś, odchodzi się od intymności – Instagramowe profile to coraz bardziej dopracowane machiny nabijania polubień. Coraz rzadziej pojawiają się na nich faktycznie spontaniczne zdjęcia robione telefonem komórkowym, które wypierane są przez starannie stylizowane fotografie, wykonane lustrzanką i obrobione w wysokojakościowym programie graficznym. Ma to zresztą związek z kolejną ludzką tendencją – do „ulepszania” własnego wizerunku.
W 1976 roku, w Tokio, urodziła się Hiromi Toshikawa. W 1995 roku wygrała konkurs organizowany przez firmę Canon i została zauważona przez jednego z czołowych japońskich fotografów – Nobuyoshi Arakiego (który zasłynął z portretów skrępowanych kobiet). Później pracowała także jako jeden z głównych fotografów magazynu „Rocking’on” i wydawała własne albumy fotograficzne, mimo że nigdy nie skończyła żadnej szkoły czy kursu artystycznego. Stała się idolem japońskich nastolatek. Pod koniec lat 90tych XX wieku wszystkie nastolatki chciały naśladować Hiromix i tworzyły zdjęcia inspirowane jej stylistyką. Przez badaczy to naśladownictwo zostało nawet określone mianem „syndromu Hiromix”.
Fenomen tej niepozornej dziewczyny mógłby zadziwić dziś, niemal każdego przeciętnego siedemnastolatka, którego jakość Instagramowych zdjęć, powala często na kolana największych krytyków tematu. Co ciekawe bowiem w triumfie Hiromi, nie towarzyszył jej w cale najnowszy iPhone. Bezwzględnie nietuzinkowa artystka, – pionierka współcześnie znanego nam selfi, tworzyła bowiem głównie przy użyciu swego niezbyt profesjonalnego jak na owe czasy, kompaktowego aparatu Konica. Dokładnie takiego, jaki w plecakach, nosiło wówczas ze sobą, setki japońskich dzieciaków. Przy jego użyciu, Hiromi dokumentowała rzeczywistość. Robiła więc zdjęcia ikon swojego życia codziennego – kwiatów, jedzenia, kota, przyjaciół, wreszcie także mniej lub bardziej roznegliżowane autoportrety w sypialni lub łazienkowym lustrze.
Hiromix stworzyła w ten sposób swój dziennik, którym podzieliła się z szeroką publicznością, zyskując nieoczekiwaną sławę i miliony wyznawców jej oryginalnego stylu fotografowania. Zapytana kiedyś o ideę swej twórczości, przyznała: „Fotografia jest miejscem, w którym wyrażam wszystko, co czuję i myślę w codziennym życiu.” Jest też kolejnym dowodem na coraz płynniejsze przenikanie się kultury masowej i wysokiej, na zanikanie granic między tym, co jest dziełem sztuki, a co nim nie jest.
A Wy, jak myślicie?
Czy dzisiejsze selfie są tylko pstrykniętą w lustrze fotką, czy może zasługują jednak na miano fotograficznego autoportretu zapisującego nasze 'Ja” na potrzeby potomności?;)
Pozdrawiam,
Agata Kreft Ciesielska
Autorka bloga: Cyk Cyk Studio
[…] Dziewczyna która stworzyła selfie […]