Gdy byłam małą dziewczynką, lubiłam bawić się sama, często przesiadywałam za blokiem, w trawie, układając z resztek rozbitego szkła, kwiatków i trawy, tak zwane „widoczki”. Patykiem drążyłam w miarę płytki dołek, w którym układałam zebrane rośliny, przykrywając wszystko kolorowym szkiełkiem, aby następnie – wybranym koleżankom pokazywać swoje cudo, licząc na dochowanie tajemnicy lokalizacji skarbu. Już wówczas uczyłam się jednak, że nie powinnam mieć wielkich oczekiwań co do ludzkich zachowań. Co i rusz otrzymywałam lekcję pokory, dowiadując się, że nie każdy może być moich przyjacielem – przyjacielem z moich marzeń.
Te i inne porażki mojego dzieciństwa, z perspektywy czasu mogą wydawać się dziś nieco zabawne, co nie zmienia faktu, że bolały równie mocno, jak te, które stały się następnie częścią mojego dorosłego życia. Zabawa w poszukiwanie skarbu wciąż powracała. W końcu większość szczeniackich czasów spędzaliśmy na poszukaniu zajmującego nas zajęcia. Właściwie byliśmy dziećmi „wiecznie poszukującymi”.
Była więc gonitwa w celu znalezienia odpowiedniego towarzysza do zabawy, był bieg – całą, głośną grupą, po podwórkach, niby bez celu, często przypadkiem finiszowany pomysłem na to, skąd pożyczyć paletki do badmingtona, piłkę albo nową gumę do skakania. Tak bawiło się godzinami. W czasach, w których obserwowanie skaczącego w gumę, podliczanie mu punktów i oczekiwanie na swoją kolej w grze kilkunastoosobowej grupy osiedlowych dzieciaków, nie było stratą czasu. Znudzeni zabawą w wyrysowane na chodniku „klasy”, powracaliśmy do gry w gumę, i tak w kółko. Próbowaliśmy wszystkiego na zmianę, w myśl zasady „jeśli nie lubisz tego, co robisz, polub w tym siebie”.
Wtedy nikt nie przypuszczał jeszcze, że podobnie działa to również u dorosłych…
Chyba nikt nie jest już tak naiwny, aby wierzyć, że to, za co zabierze się zaraz po ukończeniu szkoły i przeczytaniu czterech poradników, przyniesie mu z marszu spektakularny sukces, wielkie pieniądze, sławę i spełnienie. Czasem na swoje pięć minut trzeba trochę poczekać, a żeby czas ten, nie dłużył się zanadto – warto wykorzystać go właściwie. Na przykład na pozostanie w zdrowym kontakcie, ze sobą samym…
Stephen King i reszta…
Wspominając lata dzieciństwa, myślę, że dobrze było wiedzieć od początku, iż porażek nie da się uniknąć. Mało tego – może być również tak, że przez pierwsze 10 lat szukania dobrego sposobu na samospełnienie, odnosić będziemy tylko porażki. Nie każdego czeka życie Stephena Kinga, który za czarne, straszne scenariusze, opisywane w książkach, otrzymuje na konto miliony.
Albo J. K. Rowling. Nawet ona, choć wydaje się stanowić idealny przykład amerykańskiego snu – nie miała łatwo. Czy wiecie, że słynna autorka przygód chłopca – czarodzieja, wcale nie marzyła o byciu milionerką? Autorka historii Harrego Pottera czekała na wydanie swojej pierwszej powieści całe 7 lat, pracując jako nauczycielka, długo korzystając z zasiłku. Dziś jej sukces mierzony liczbą sprzedanych egzemplarzy (450 milionów) jest niezaprzeczalny, a sama Rowling przyznaje, że nigdy nie myślała o oczekiwaniach czytelnika, a jedynie o tym, co chciałaby mu przekazać. Paradoksalnie, J.K.Rowling najdłużej pracowała jako sekretarka w Amnesty International i to właśnie ta praca, przynosiła jej niemałą satysfakcję.
Efekt „superstar”
Warto wiedzieć, co się w życiu kocha. Warto wiedzieć, w czym jest się naprawdę dobrym. Warto myśleć „inaczej”. Tylko to, pozwoli nam stać się Pavarottim swojej dziedziny. Dlaczego akurat nim? Cóż, to prawdziwa ikona stylu muzyki klasycznej – niepowtarzalna i unikatowa. Pavarotii udowodnił, że nie wystarczy być najlepszym – trzeba jeszcze czymś się wyróżniać. Jest wielu śpiewaków, których podziwia świat, ale showman-Pavarotti jest tylko jeden. Mowa tu o tzw. „efekcie superstar”. W czasach, gdy bisy w słynnej Metropolitan Opera w Nowym Jorku, nie były mile widziane, tenor bisował swoim, znanym na całym świecie, wysokim „C” aż 17 razy, czyż to nie dowód na jego wyjątkowość?
Jeśli więc wiąż jednak poszukujesz – biegasz jak dziecko bez celu i zastanawiasz się nad pomysłem na idealny plan na popołudnie (życie*), próbując ustalić najlepszych kompanów do Twojej „zabawy”, nie martw się – prawdziwa pasja nie ma terminu ważności. Jeśli będziesz jej w sobie szukać, z ufnością i ciekawością dziecka smakować różnych rzeczy – chodzić na inspirujące wykłady, rozmawiać z ciekawymi ludźmi, dopatrywać się w sobie odwagi i przełamywać schematy – prędzej, czy później nadejdzie Twoja kolej na przeskoczenie zwycięskiej granicy gry, zwanej życiem.
Pozdrawiam,
Aga Święch
autorka bloga: Dom strachów