ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

face shopping

Na początku września miałam przyjemność odwiedzić Londyn, a w  ramach intensywnego zwiedzania tego tętniącego życiem miasta, zawitałam również do jednej z galerii Tate –  Tate Britain. Przyglądając się dziełom brytyjskich malarzy, stworzonych w okresie od XV do XX w., nie sposób nie zwrócić uwagi na nieskazitelną cerę kobiet, przedstawionych na płótnach. To właśnie tym kobietom zawdzięczacie poniższe przemyślenia…

Do połowy XX w. twarz niemal każdej z uwiecznionych na obrazach kobiet, miała naturalną, nieskazitelną jasną barwę, z rzadka okraszoną lekkim rumieńcem. W rzeczywistości kobiety celowo rozjaśniały swoją cerę, stosując w tym celu specjalne pudry i inne specyfiki. Jestem pewna, że dziś, taka cera, zostałaby uznana za nienaturalnie bladą, być może nawet chorowitą, a jej posiadaczka usłyszałaby zapewne uszczypliwe komentarze, delikatnie klasyfikujące, ją jako „córkę młynarza”.

Tymczasem w przeszłości delikatna, jasna cera świadczyła o przynależności do wyższej, arystokratycznej klasy. Bogaci mieszczanie i arystokracja chronili swoją skórę przed słońcem, aby nie wyglądała tak, jak opalona skóra służby, czy pracowników najemnych.

Co takiego wydarzyło się na przestrzeni wieków, że przestałyśmy chronić swoją skórę przed słońcem, a potem stwierdziłyśmy, że „pocałunek słońca” na naszej twarzy, jest ważniejszy niż zdrowa, piękna, młodo wyglądająca, ale jasna skóra? Co takiego zmieniło się w naszej mentalności, że przyjęłyśmy do wiadomości, że opalona skóra stała się nie tylko modna, ale wręcz wymagana, przez cały rok? Paradoksem jest to, że ten urodowy trend łączymy się jednocześnie z oczekiwaniem, że nasza skóra prezentować się ma bez skazy – idealnie piękna, młoda i gładka. Tylko takie zdjęcia widzimy przecież w kolorowej prasie – pięknie opalonych, wiecznie młodych i zadowolonych z życia kobiet. Niestety, nikt głośno nie mówi nam o tym, że słońce i idealnie piękna, młoda skóra wzajemnie się wykluczają.

W życiu codziennym nie mamy możliwości używania Photshop’a, chociaż… Może to właśnie medycyna estetyczna, botoks, wypełniacze i masa innych zabiegów są naszym Photoshopem? Codzienny face shopping.

Patrząc na zdjęcia celebrytek po kilku, kilkunastu latach stosowania takiego face shoppingu, szczerze zastanawiam się gdzie i kiedy postawimy granicę i powiemy stop.  Kiedy zorientujemy się, że codzienne nawyki połączone z zabiegami kosmetologicznymi są w stanie zapewnić naszej skórze zdrowy i młody wygląd bez interwencji skalpela? Że podążanie ślepo za trendami w medycynie estetycznej na dłuższą metę na nic się zda i nie sprawi, że poczujemy się piękne, bo do tego musimy zwyczajnie się polubić i zaakceptować nasz wygląd zewnętrzny.

Parafrazując sentencję „człowiek, człowiekowi wilkiem”, wypada zapytać same siebie – czy to przypadkiem nie my, kobiety jesteśmy dla siebie wilkami? Próbując gonić za lansowanym przez nas same ,wyimaginowanym ideałem, same krzywdzimy nasze delikatne i wrażliwe ego, tak mocno dążące do tego, aby pozostawać wiecznie piękne i akceptowane?

A może każda z nas sama jest sobie wilkiem chcąc za wszelką cenę osiągnąć… no właśnie co…?
Na szczęście coraz więcej wiemy o sobie samych. Zmieniamy się małymi kroczkami w kobiety świadome, przekonane o swoim pięknie, jak pani Dorota, której historię przeczytałam w jednym z  komentarzy na Facebook’u.  Historia ta sprawiła, że uśmiech pojawił mi się na twarzy; z dumy, że jednak potrafimy walczyć o siebie, i  że w tej walce wykazujemy się ogromną mądrością.

Pozwoliłam sobie przytoczyć jej słowa, przeczytajcie:
Dbanie o siebie jest efektem kochania siebie, co nie każdemu łatwo przychodzi. Sposób, w jaki myślimy o sobie jest efektem tego, co dostaliśmy w czasie dzieciństwa i dorastania. Niestety, często zamiast dobrych słów dostajemy kamienie, i te kamienie niesiemy przez całe życie, i zamiast miłości do siebie mamy kompleksy i krytykę. Trudno dbać o kogoś, kogo się nie lubi, tego kogoś, kogo widzimy w lustrze i nam się nie podoba. Ja zaczęłam naukę kochania siebie od małych kroków w dbaniu o sienie, krok po kroku, najpierw sukienka, makijaż, manicure, jakiś masaż, dbanie o siebie stało się sposobem na pokochanie siebie. Długa droga, ale bardzo mi się spodobała i teraz inaczej patrzę na siebie w lustrze. Bardzo mi się spodobała ta droga do własnej miłości”.

Przypuszczam, że lepiej bym tego nie ujęła.Właśnie do takiej zmiany zachęcam każdą kobietę. To jest właśnie idea beauty coachingu i Beauty Code’u!

A na koniec za Panią Dorotą zapytam: a Ty, czy już kochasz siebie?

 

Pozdrawiam serdecznie

 Agnieszka Zielińska

właścicielka Beauty Code

- A word from our sposor -

FACE SHOPPING, czyli o co tyle szumu?