Ich mrożąca krew w żyłach, a mimo to, wciąż optymistyczna i nad wyraz wzruszająca historia, poruszyła tysiące ludzkich serc. To historia o przyjaźni, która nigdy nie słabnie i miłości, która nie odpuszcza – w zdrowiu i chorobie, w dobrym i złym czasie. I o ludziach, którzy choć kaprysy losu znają od podszewki, każdego dnia starają się z nim zaprzyjaźnić i odebrać z życia „co swoje”.
Milena i Tomek Borkowscy (28 i 25 lat) są małżeństwem od ponad 3 lat. Od zawsze pomagali potrzebującym. Przy okazji charytatywnej pomocy innym, zakochali w sobie bez pamięci. Nigdy jednak nie spodziewali się, że los, samych ich postawi w roli tych, którzy zmuszeni będą z pomocy skorzystać. Wkrótce po ślubie, najpierw u jednego, a w niedługo później, u drugiego z małżonków zdiagnozowano śmiertelne choroby. Mimo iż codzienne życie wypełniają im teraz długotrwałe wizyty w szpitalach i oczekiwania na kolejne „wyroki”, wciąż noszą w sobie nadzieję i wiarę w to, że w końcu przyjdą dla nich lepsze dni, na które tak liczyli.
O życiu przed i „za Pan Brat” z chorobą – Kobieta Niezwykła: Milena Borkowska:
KoBBieciarnia: Pamiętasz jeszcze życie przed „godziną zero”?
Milena Borkowska: Pamiętam doskonale początki naszej znajomości. Byliśmy dwojgiem radosnych nastolatków – pełnych życia i chęci niesienia pomocy innym. Poznaliśmy się zimą w 2005 roku i od razu złapaliśmy wspólny język. Pierwszy etap naszej znajomości nie był jednak usłany różami. Dzieliło nas od siebie niemal 500 km. Tomek pochodził z okolic Wrocławia, a ja mieszkałam w małym mieście, koło Lublina. Codzienne obowiązki, szkoła, zajęcia pozalekcyjne, pomoc w domu – to wszystko uniemożliwiało nam częste spotkania. Dopiero po 3 latach i zdaniu egzaminu maturalnego, Tomek przeprowadził się do mojego miasta i tak zaczęło się poważne wspólne życie.
KoBBieciarnia: Byliście bardzo młodzi, ale już wówczas, życie nie oszczędzało Was ani trochę. Trudne doświadczenia z dzieciństwa pomogły zbudować relację, która zaowocowała małżeństwem?
Milena Borkowska: Faktycznie, los sprawił, że oboje musieliśmy dorosnąć szybciej niż nasi przyjaciele. Ja od małego chorowałam. Naukę i pasje realizowane w czasie wolnym, przerywały więc brutalnie, odbywane raz po raz wizyty u kolejnych specjalistów. Pomimo tego, osiągałam bardzo wysokie wyniki w szkole i uczęszczałam na mnóstwo zajęć pozalekcyjnych; byłam głodna życia. Tomkowi w bardzo młodym wieku zmarł tata. Odszedł po ciężkiej, długiej chorobie, na kilka dni przed jego 12-tymi urodzinami. Ojciec był w życiu Tomka wyjątkowo ważną osobą. Jego utrata spowodowała, że szybko usamodzielnił się i stał się niezwykle odpowiedzialnym facetem.
KoBBieciarnia: Mimo niełatwych przeżyć, znaleźliście w sobie siłę aby pomagać innym?
Milena Borkowska: Czuliśmy w sobie potrzebę niesienia pomocy, szerzenia dobra i wsparcia dla tych, którzy nas potrzebowali. Przez lata radość i energię czerpaliśmy więc z pomocy udzielanej osobom niepełnosprawnym, prowadziliśmy warsztaty muzyczne dla dzieci i spotkania dla młodzieży, organizowaliśmy dla nich wyjazdy. Kończąc studia i godząc to wszystko z harmonogramem zajęć, udzielaliśmy się w hospicjum i w domach dziecka. Motywacji starczało nam nawet na pomoc zwierzętom, które oboje uwielbiamy. W rodzinnym domu Tomek opiekował się aż 14 kotami, ja miałam w dzieciństwie 3 żółwie czerwonolice i dwa psy – chorego bernardyna i przygarniętego kundelka. Sama widzisz, pasujemy do siebie jak ulał. Nakręca nas miłość – do siebie nawzajem. Do świata, do… życia.
KoBBieciarnia: To samo życie zakpiło sobie z Was obojga… Pamiętasz jeszcze dzień, w którym dotarła do Was wiadomość o chorobie?
Milena Borkowska: Wszystko działo się stopniowo i zaczęło się niewinnie. Tomek coraz częściej chorował na ciężkie i długie anginy, a u mnie pojawiły się pierwsze silne przemęczenia, później omdlenia, coraz częstsze i silniejsze bóle brzucha. Jeden z upadków skończył się bardzo poważnym złamaniem nogi, miesiącami rekonwalescencji, a ostatecznie – zabiegiem chirurgicznym. Z czasem pojawiły się coraz częstsze wizyty w szpitalu. Wkrótce później zapadł wyrok: zdiagnozowano u mnie dużego, dwukomorowego guza na jajniku. Płyny w otrzewnej i duże zagrożenie utraty przydatków sugerowały, że jedynym rozwiązaniem będzie operacja nowotworu. Przypadek przejął ordynator – po długim leczeniu (głównie szpitalnym) guz się wchłonął. Niestety stan zapalny organizmu nadal się utrzymywał, choć był już mniejszy. Pojawiła się kolejna diagnoza – nieuleczalna choroba endokrynna – PCOS.
KoBBieciarnia: Co działo się wówczas z Tomkiem?
Milena Borkowska: U Tomka pojawiły się w tym czasie przewlekłe anginy i choroby górnych dróg oddechowych trwały u niego nawet do kilku miesięcy. Silny stan zapalny gardła, któremu zawsze towarzyszyła gorączka i bardzo mocne bóle głowy uniemożliwiały mu normalne funkcjonowanie.
KoBBieciarnia: Po farmakologicznym rozpuszczeniu guza miałaś nadzieję na normalne życie?
Milena Borkowska: „Normalne życie” nie trwało zbyt długo. W dniu operacji ordynator powiedział, że widzi jeszcze jedną szansę – małą i ryzykowną. Podjęliśmy to ryzyko – leczenie, aby uniknąć operacji, ponieważ w moim przypadku miała nieść za sobą fatalne skutki uboczne. Po miesiącach leczenia – udało się. Były znikome szanse, ale jednak się udało. Aby usprawnić leczenie przeprowadziliśmy się w tamtym czasie do Poznania. W zaledwie pół roku od przeprowadzki dostałam ataku wyrostka robaczkowego. Po cewnikowaniu pojawiło się poważne zapalenie pęcherza moczowego, a po długiej antybiotykoterapii wdało się dodatkowo zapalenie jelit. Praktycznie przestałam jeść, tak bardzo bolał mnie brzuch. Dopiero kosztowne leczenie przyniosło efekty. I znów, niedługo cieszyłam się poprawą. Kiedy mój stan zdrowia ustabilizował się, zapadła ostateczna diagnoza stanu zdrowia Tomka. Stan zapalny u niego był tak silny, że konieczne były operacje. Silny stan zapalny gardła wymagał wykonania tonsillektomii – niestety po zabiegu pojawił się krwotok i Tomek przewieziony był ponownie na salę operacyjną, aby przypalić krwawiące rany.
Wkrótce nadeszło także trzecie „uderzenie”. Kiedy Tomek wracał do zdrowia po operacjach, u mnie znów pojawiły się niepokojące symptomy. Zaczęłam odczuwać ponownie, silne bóle uniemożliwiające normalne funkcjonowanie, pojawiły się także kolejne objawy PCOS. Stan zdrowia Tomka jest lepszy niż przed operacjami, niestety pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Nieustanny nieżyt nosa, gorączka, bóle głowy i mięśni nadal przeszkadzają w codziennym życiu. Ciągle przyjmuje leki, musi wykonać rentgen zatok i testy alergiczne w celu kolejnych diagnoz.
KoBBieciarnia: Wspólna choroba wzmocniła Waszą relację? Dziś określiłabyś ją związkiem „na dobre i na złe”? Fakt, że oboje partnerów cierpi na równi powoduje, że tym chętniej wspierają się i zachowują dystans do sytuacji czy też wzmagają jedynie swoje poczucie przerażenia na myśl o przyszłości?
Milena Borkowska: Cóż, w naszym przypadku, choroba wzmocniła nie tylko naszą relacje, ale i nasze charaktery. Z uczuciem przerażenia, zmagałam się na ogół ja. Tomek umiał zachować zimną krew, wiele w życiu przeszedł. To dzięki jego decyzjom udało nam się wyjść z tych wszystkich fatalnych sytuacji. Dziś i ja, boję się coraz rzadziej i mniej. Jeszcze rok temu nie mogłam pogodzić się z myślą, że mogę umrzeć – chciałam od życia więcej i więcej, myślałam, że mam jeszcze tyle do zrobienia. Nie chciałam, aby Tomek jeszcze raz stracił ukochaną osobę. To właśnie mój Mąż wytłumaczył mi, że każdy umrze i że trzeba nam traktować każdy dzień tak, jak był tym ostatnim – podchodzić do wszystkiego z miłością i spokojem. Powiedział mi, że zamiast żałować tego, co mogłabym jeszcze w życiu zrobić, powinnam cieszyć się z tego, że mogłam to wszystko przeżyć. Pomogło – Tomek codziennie ustala nam wspólne cele, dba o nasz rozwój. Mamy nadzieję, na to, że wyzdrowiejemy, że nasze życie się polepszy, ale jesteśmy gotowi także na najgorsze. Staramy się cieszyć każdym dniem.
KoBBieciarnia: Masz czasem żal do losu o to, jak bardzo Was doświadcza? A może upatrujesz w swoim życiu pewnej misji? Widzisz w nim głębszy cel, przykład dla innych?
Milena Borkowska: Miałam żal tylko raz, gdy dowiedziałam się o pierwszej brutalnej diagnozie – 7 centymentrowego guza. Miałam wtedy zupełnie inne plany. Najpierw nie mogłam w to uwierzyć, później wpadłam w złość, dziś wiem, że ze strachu. Czułam, że to zmieni całe moje życie. Tomek czekał na mnie, w szpitalnej poczekalni. Powiedziałam mu, że znów zostaję w szpitalu. Tym razem z powodu dwukomorowego guza. Odparł: „To dobrze”. „Dobrze?” – myślałam, że się przesłyszałam. „Dobrze, teraz wiemy co Ci jest. Nie zachorowałaś dzisiaj, byłaś chora cały czas, teraz dowiem się, jak Ci mogę pomóc”. Jak zwykle miał rację. Mój Mąż to niezwykle kochający i opiekuńczy mężczyzna. Najbardziej podziwiam w nim to, że w najgorszych nawet momentach potrafi logicznie myśleć i umie zachować zimną krew. Choć wiem, że te wszystkie sytuacje są dla niego bardzo ciężkie, zawsze wystarcza mu sił, aby wziąć wszystkie problemy na swoje barki. Tomek jest bardzo odpowiedzialny.
KoBBieciarnia: Mówi się, że człowiek jest tak silny, jak jego najsłabszy punkt. Ty wydajesz mi się żywą siłą spokoju obleczoną w ludzką skórę. Co jest Twoją słabością?
Milena Borkowska: Spokój, który widzisz dała mi relacja z moim Mężem. Bez wątpienia mogę powiedzieć, że moją słabością jest strach, ale dzięki mojemu Mężowi, mam go w sobie coraz mniej. Dzięki niemu jestem silniejsza. Powoli przestaję się bać nawet śmierci, choć żałuję że ludzkie życie musi się kiedyś skończyć. Mąż wytłumaczył mi, że ludzie boją się tego, czego nie znają. Boją się swoich wyobrażeń na ten temat. Jak zwykle – miał rację.
KoBBieciarnia: Nadzieja na wspólną, spokojną przyszłość nie zostawia Was ani na moment?
Milena Borkowska: Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że mamy nadzieję na spokojną przyszłość – w naszym życiu zawsze coś się dzieje. Zdecydowanie wolałabym jednak, aby były to dobre rzeczy. Jeśli zaś chodzi o wspólną przyszłość – nie wiem, ile nam jeszcze jej zostało. Mam tylko nadzieję, że dana nam będzie choć odrobina normalności i trochę mniej zmartwień. Liczę, że zostało nam choć trochę wspólnego życia. Bardzo je lubię – mimo że towarzyszy mu fizyczne cierpienie i nieustanne zmęczenie. Chcielibyśmy wyzdrowieć i cieszyć się codziennością. Nadzieja na to, na pewno nas nie opuści.
KoBBieciarnia: Dla wielu jesteście prawdziwym wzorem miłości idealnej, pełnej poświęcenia, zrozumienia, wsparcia. Co według Ciebie definiuje prawdziwą miłość?
Milena Borkowska: Myślę, że szacunek do siebie nawzajem. Bardzo ważne jest, aby starać się być inspiracją dla drugiej osoby, szczerze cieszyć się na jej widok. Miłość to codzienność. To wspólne picie herbaty… Ci, którzy nas znają opisują nas jako uśmiechniętych i radosnych ludzi – kiedy dowiedzieli się o naszych chorobach, byli w szoku. Nie przedstawiamy się jako „chorujące małżeństwo”. Choroby zachowujemy dla siebie i staramy się z nimi żyć. Przestawiamy się jako Milena i Tomek – zwykli ludzie, którzy zawsze mają pełno pomysłów na życie. Chcemy inspirować innych do działania, pokazywać jak wiele jest możliwości – nawet, gdy wydaje się, że nic już nie można zrobić; nie mówiąc o tym, ale dając przykład. Ludzie z zewnątrz mogą ocenić, jak nam to wychodzi.
KoBBieciarnia: O czym marzysz?
Milena Borkowska: O wspólnym życiu z moim Mężem – tak długo, jak tylko będzie mi to dane.
KoBBieciarnia: I tego Ci życzę.
Rozmawiała: Dagmara Jagodzińska
CHCESZ POMÓC MILENIE I TOMKOWI?
SERDECZNIE ZACHĘCAMY DO ODWIEDZANIA STRONY POŚWIĘCONEJ PARZE W SERWISIE: