ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

internetowy log-out

 Nie przesadzę twierdząc, że ten wpis obrazuje jedną z najbardziej przełomowych zmian w moim życiu. Po zaledwie kilku dniach od podjęcia tego internetowego wyzwania, już po pierwszych chwilach wyzwolenia, czuję niesamowity wzrost jakości mojego codziennego życia. To wszystko brzmi, jak okropne frazesy, banały, ale teraz dopiero czuję, że żyję.
Powoli jednak… od początku.
W ramach chilloutowych eksperymentów postanowiłam popracować nad swoim przywiązaniem do Internetu, albo nie owijając w bawełnę – z moim nałogiem. Przez ostatnie kilka lat swojego życia, niemalże codziennie marnowałam bardzo dużo czasu na bezcelowe przeglądanie kolejnych stron, odświeżanie skrzynki pocztowej, sprawdzanie co nowego na Facebooku. Często robiłam to zupełnie bezmyślnie, bez żadnego zastanowienia.
Moim pierwszym odruchem po przyjściu z pracy było zawsze odłożenie torebki i włączenie komputera. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że marnuje w ten sposób naprawdę cenny wolny czas. Postawiłam na radykalne zmiany, których efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.

 1. Wirtualne porządki

Przed wprowadzeniem jakichkolwiek poważnych zmian postanowiłam zrobić generalny porządek na moim komputerze. Nie ma w końcu nic przyjemniejszego niż praca na czystym pulpicie, bez zbędnych ikon, z przyjemną tapetą w tle. No może oprócz pustej skrzynki mailowej, która już w ogóle wprowadza niesamowitą harmonię w ten obszar naszej codzienności.
W tej kwestii nie wymyśliłam praktycznie niczego nowego, skorzystałam z dokładnie tych samych kroków, które szczegółowo zostaną opisane w kolejnym poście. Po dokładnym uporządkowaniu wirtualnego bałaganu zajęłam się konkretnymi zmianami i postanowieniami…

2. Nie zaczynam dnia od włączenia komputera

Bardzo często zaraz po przebudzeniu i wyjściu z wanny miałam nawyk włączania komputera. Żeby poczytać maile, zobaczyć co ciekawego słychać na innych blogach, na Facebooku.
Postanowiłam zupełnie z tego zrezygnować i przeznaczyć ten czas na prawdziwe życie. Smaczne, spokojne śniadanie, powolny makijaż i spokojne przygotowywanie się do wyjścia zamiast zdarzającego mi się czasem pośpiechu (coraz rzadziej, ale jednak), a przede wszystkim nieco wcześniejsze wychodzenie z domu do pracy, dzięki czemu nie muszę modlić się o zielone światła na drodze. Niby nic wielkiego, a jednak nie jestem bombardowana przeróżnymi informacjami i wiadomościami od samego przebudzenia. Pierwszy raz sprawdzam maila dopiero w okolicach południa.

3. Koniec z ciągłym sprawdzaniem maili i Facebooka

Do tej pory miałam fatalny nawyk marnowania bardzo dużej ilości czasu na ciągłym odrywaniu się od tego co robię i sprawdzaniu maili, wiadomości na Facebooku itd. Postanowiłam wprowadzić diametralne zmiany i od kilku dni otwieram swoją skrzynkę odbiorczą najwyżej trzy razy dziennie. Tak samo z Facebookiem czy komentarzami na blogu.
Zamiast ciągłej, bezsensownej czujności postawiłam na jakość. Od pewnego czasu sprawdzam te wszystkie rzeczy tylko kilka razy w ciągu dnia, ale wtedy poświęcam się tylko temu. W ten sposób spędzam na tych zadaniach dużo mniej, ale za to dużo bardziej wartościowego czasu.

4. Świadome spędzanie czasu w Internecie

Za chwilę pomyślicie pewnie, że oszalałam. Jestem blogerką, a wygaduję jakieś brednie o odcięciu się od Internetu. Prawda jest jednak taka, że moje zmiany w tej kwestii idą w zupełnie innym kierunku.
Uwielbiam Internet, możliwości jakie oferuje, wszystkie inspiracje do jakich mam dzięki niemu dostęp. Lubię spędzać czas czytając ciekawe artykuły, przeglądając ulubione blogi, pisząc własne teksty. Bynajmniej nie zamierzam z tego wszystkiego zrezygnować – wręcz przeciwnie – zaczynam nadawać tym wszystkim czynnościom znacznie wyższą jakość.
Nadal spędzam codziennie pewną ilość czasu korzystając z komputera czy Internetu. Robię to jednak świadomie – i to jest największa zmiana w moim dotychczasowych nawykach w tym obszarze.
Nie otwieram impulsywnie przeglądarki za każdym razem, gdy tylko chcę coś sprawdzić albo zwyczajnie nudzi mi się i chcę sobie poprzeglądać losowe strony. W ciągu dnia zapisuję w Evernote różne rzeczy jakie mnie zainteresowały, zainspirowały i które chciałabym bardziej zgłębić szperając na ten temat w Internecie. Wieczorem włączam komputer i świadomie przeznaczam na to swój czas.
Oprócz tego, gdy chcę sobie po prostu poprzeglądać blogi, nazywam w myślach ten czas, powiedzmy 'internetowym relaksem’ i poświęcam się tylko temu. Ale nie 20 razy dziennie tylko raz. Nie przełączam bezmyślnie kolejnych stron tylko czytam to, co naprawdę mnie zainteresuje.
Dzięki temu codziennie mam kilka godzin więcej czasu dla siebie – naprawdę – nie przesadzam.

5. Zapisywanie haseł do późniejszego sprawdzenia

 Chciałam dodatkowo zaakcentować ten punkt, bo to moim zdaniem naprawdę dobry pomysł. Zapisanie hasła w notatniku czy aplikacji zajmuje sekundę, sprawdzenie go od razu może przeciągnąć się na nawet kilkugodzinne posiedzenie. Wszystkie rzeczy sprawdzam teraz praktycznie tylko raz dziennie. Ogromna oszczędność czasu i energii.

6. Wyłączam komputer zawsze gdy z niego nie korzystam

Do niedawna – tak jak wcześniej pisałam – wracałam z pracy, odpalałam komputer i tak sobie pracował do samego wieczora, gdy wreszcie wyłączałam go i kładłam się do łóżka. Dopiero teraz dociera do mnie, na jakim priorytetowym miejscu umieściłam go w swoim życiu.
Wydawało mi się, że tak jest wygodnie. Po co ciągle włączać go na nowo, gdy tylko chcę sprawdzić jedną drobną rzecz. Ale sprawdzenie „jednej drobnej rzeczy” często kończyło się kolejnymi kilkudziesięcioma minutami spędzonymi na zupełnie bezcelowym przeglądaniu kolejnych stron.
Teraz wyznaczam sobie dokładnie czynność, jaką chcę wykonać przy użyciu komputera (pisanie pracy, pisanie artykułów, 'internetowy relaks’, przeglądanie zapisanych w ciągu dnia haseł) i gdy skończę od razu wyłączam komputer. To jedna z najskuteczniejszych zmian, jaką wprowadziłam.
Bo włączenie komputera od nowa jednak trwa. A przecież gdy już koniecznie muszę coś sprawdzić, mogę zrobić to na smartfonie. Dużo szybciej i nie grozi mi to zapętleniem się w przeglądanie kolejnych stron, jako że na małym ekranie nie jest to już tak kuszące.
 

 

7. Kontrolowanie czasu spędzanego w sieci

Nic nadzwyczajnego – ustawiam timer np. na 30 minut dla samokontroli, żeby nie pogrążyć się w niekończącym przeglądaniu kolejnych stron. Dźwięk alarmu przywołuje mnie do porządku i w wymierny sposób pokazuje mi, ile czasu spędzam w wirtualnej rzeczywistości. Dzięki temu dużo łatwiej podjąć świadomą decyzję, żeby w danym dniu już zwyczajnie przystopować i zająć się 'prawdziwymi’, dużo przyjemniejszymi rzeczami.
Pomocne jest również narzędzie RescueTime – monitoruje czas jaki spędzamy na różnych stronach, przyporządkowując je według naszego uznania do czasu bardziej lub mniej produktywnego. Przyznaję, że przejrzenie własnych statystyk w tym obszarze działa jak kubeł zimnej wody.

8. Lista realnych czynności zastępujących czas spędzany w sieci

Ten punkt może wydać się komuś absurdalny, ale wcale taki nie jest. Teoretycznie mamy tyle rzeczy do zrobienia, że na wszystko brakuje nam czasu. A jednak, sporo wolnych chwil marnujemy na 'comfort time’ w sieci. Gdy tego wszystkiego zabraknie, warto zrobić sobie zwyczajną listę rzeczy, które możemy robić zamiast siedzenia w Internecie. Brzmi trochę przerażająco, ale naprawdę w pierwszym momencie, gdy wyłączyłam komputer nie wiedziałam co z sobą zrobić…
 
W następnym wpisie planuję opublikować obszerną listę naprawdę fajnych rzeczy, które można robić, jeśli zrezygnuje się z wielogodzinnych posiedzeń przy komputerze (pewnie trochę na poważnie a trochę z przymrużeniem oka). Potem w zasadzie wystarczy wyłączyć komputer i… zacząć żyć naprawdę.

Efekty

Już będąc na początku tego eksperymentu mogłam śmiało stwierdzić, iż kompletnie zmienił on moje życie. Mam czas na wyjście na spacer czy na lodowisko. Mam czas na rozmowy, wspólne ćwiczenia (!) z mamą. Mam czas na czytanie książek. Zaczęłam wszystko robić naprawdę świadomie, wolniej.
Można chyba powiedzieć, że wyjątkowo pozytywnym efektem ubocznym tego wyzwania jest prawdziwa celebracja życia. Próbowałam kultywować ten zwyczaj na tyle różnych sposobów, podczas gdy najskuteczniejszym okazało się po prostu nawiązanie zdrowej relacji z Internetem.
Pierwszy raz piszę post na bloga i… naprawdę go piszę. Nie przeglądam w tym czasie innych stron, nie przewijam w międzyczasie kolejnych postów na Facebooku. Po prostu piszę. I tak jest praktycznie z każdą inną czynnością. Znowu polecę banałem, ale trudno – realne życie naprawdę jest znacznie ciekawsze niż wpatrywanie się w ekran monitora.

 

Pozdrawiam, Justyna Zielińska

źródło: Happyholic.pl

- A word from our sposor -

Internetowy logout – jak wrócić do prawdziwego życia?