Samozaparcie i siła do zebrania się w sobie, aby bez większych problemów, co drugi dzień ćwiczyć na siłowni, jeździć na rowerze lub uprawiać jogging w plenerze – to nie kwestia genów. Każdy, nawet profesjonalista miewa dni – ba, czasem nawet całe tygodnie – przebiegające pod hasłem: „nicmisieniechce“. Najgorsze jest jednak uleganie wspomnianym głosom i przyjmowanie do siebie komunikatów: nie mam siły, nie mam czasu. W końcu to właśnie o te dwie, najczęściej występujące wymówki chodzi w „poszukiwaniu motywacji„.
W mojej ocenie nie sztuką jest zmotywować jednorazowo, ale utrzymać motywację na dłużej! Zgoda, można zmusić się do okazjonalnego sportu, ale co to za wyczyn? Wyczynem jest brnąć w to postanowienie, aby w końcu uzależnić się od niego. Tak, sport uzależnia, i sprawia, że gdy człowiek „wytrzymuje” – idzie dalej, odczuwając głód wyzwania.
Nie trzeba być profesjonalnym biegaczem, kulturystą, czy choćby graczem w szachy, aby poczuć ten niesamowity stan. Wiele z nas myśli, że aby uprawiać sport trzeba posiadać nadprzyrodzoną siłę lub kondycję. Nic z tych rzeczy. Na wszystko trzeba sobie zapracować. Należy wypracować sobie własny sposób na samozapłon, a potem regularnie dolewać „oliwy do ognia”.
JAK ZAKOCHAŁAM SIĘ W ENDORFINACH…
Bywa, że ktoś pyta mnie o moje początki. Nie w bieganiu czy siłowni, ale w fascynacji sportem. Nie jestem typem wyczynowca. Nie ścigam się sama ze sobą. Ruszam się, bo całą sobą pokochałam sport i endorfiny, które pojawiają się w mojej głowie po wykonanym treningu. Brzmi trywialnie? Pewnie tak, ale tak właśnie jest. Dobrze wykonany trening sprawia, że ciało się odpręża, a wraz z nim – relaksuje psychika. W głowie pojawia się pewnego rodzaju duma, satysfakcja i siła.
Z czasem uczucie satysfakcji z wykonanych ćwiczeń, przenika do życia codziennego – stajemy się sprawniejsi, odporniejsi – fizycznie i psychicznie. Jest łatwiej, serio. Sport zaczyna ratować nas, w stresowych sytuacjach. Musicie uwierzyć mi na słowo, ale zapewniam, że to dzięki bieganiu oraz… endorfinom, wciąż jeszcze tu jestem.
Początkowo chciałam zrzucić zbędne kilogramy (po wycięciu tarczycy przytyłam ponad 10 kilo!), potem przyszedł etap poszukiwania aktywności fizycznej, która pochłonęła by mnie bez reszty i stała się moją pasją, aż w końcu – dotarłam do momentu, w którym budziłam się rano, już w łóżku planując trening.
Spotkanie ze sportem zaczęłam od aerobiku. Katowałam się w zaciszu domowym, ale od początku czułam, że to nie dla mnie. NUDY! Pewnego zimowego wieczoru postanowiłam spróbować pobiegać. Nie miałam ani butów do biegania, ani ciuchów – odpowiednio dobranych do temperatury na dworze. Bez rozgrzewki, rozciągania – wyruszałam. Oczywiście ledwo przebiegłam 500 metrów. Zlana potem, z zadyszką i purpurą na gębie wracałam do domu. Rano budziłam się chora. Odłożyłam bieganie na potem. „Potem“ trwało chyba 3 tygodnie. Kolejna próba i… kolejna porażka. Zadyszka, bolące płuca, bolące piszczele. DRAMAT. Z początku częściej odpoczywałam niż biegałam. Na drugi dzień zakwasy, nadal bolące piszczele. Motywacja do biegania? Zerowa. Na szczęście moja głowa przyjęła wyzwanie. Co ja nie dam rady? – sama sobie próbowałam udowodnić, że mogę, chcę, że sprawia mi to frajdę (chociaż tak nie było).
Zabawa i przyjemność ze sportu przychodzi na samym końcu, niestety. Nie wierzę nikomu, kto mówi, że już na początku drogi odnalazł w sporcie zen. Katowałam się prawie na co dzień. I to był właśnie mój największy błąd. Nie wolno tego robić – pamiętajcie! Przetrenowanie jest gorsze, niż kac… Motywacja maleje, efektów brak, a każdy centymetr ciała boli.
Wyrzuć z domu wagę. Waga oszukuje i przyprawia o depresyjne myśli. Efekty sprawdzamy w centymetrach i narcystycznemu podejściu do sprawy, czytaj: strzelamy sobie selfie. Po miesiącu biegania przyszły pierwsze efekty: bieg bez odpoczynku i przystanków. Potem będzie już z górki. W moim przypadku, do biegania doszła po czasie siłownia. Rzucanie żelastwem niespecjalnie mnie podnieca, stąd póki co, wybieram tabaty i treningi obwodowe. Lubię pracę z kettlebellsami i niewielkimi ciężarami. Moje upodobania wykrystalizowały się z czasem. Tu kolejna lekcja: próbujmy różnych form sportu. Nie warto katować się zanadto, jeśli coś nie sprawia nam radości. Czasami lepiej odpuścić, przemyśleć sprawę i podejść do tematu przygotowanym.
1. Osobom z nadwagą i kondycją na poziomie „zerowym”, proponowałabym marszobiegi po 30 minut, 2-3 razy w tygodniu. Po jakichś 3 tygodniach wprowadzamy kolejny trening. Późniejsze etapy – regularnie wydłużamy czas treningu z przewagą biegu, aż w końcu dobijamy do samego biegu. Oczywiście kupujemy wcześniej dobre buty i ciuchy (bawełna tylko do łóżka – jako piżama oczywiście).
2. Te same zasady stosujemy do innych form sportu: aerobik, treningi siłowe itd. Na siłkę lepiej iść z kimś, kto trenuje już od jakiegoś czasu. Pokaże nam jak trenować, aby nie zrobić sobie krzywdy. Będzie nam także raźniej, w trudnych początkach na siłowni.
3. Mając niedoczynność tarczycy dobrze jest najpierw wyregulować hormony. Dlaczego?
a) będziemy mieli więcej siły;
b) szybciej osiągniemy pierwsze efekty, a co za tym idzie, zwiększy się nasza motywacja. Jeśli masz nadczynność tarczycy postaw raczej na długie spacery, basen, jogę czy pilates. Nadczynność mocno obciąża serce, więc trzeba bardzo uważać.
Gdy w Twojej głowie zakiełkuje myśl: sport, trzymaj się jej kurczowo. Nie myśl za bardzo nad konsekwencjami, nad tym czy dasz radę. Po prostu – zrób to. Ustal dni treningowe i trzymaj się tej zasady. Gdy w Twojej głowie zacznie się kotłować, tym bardziej nie myśl o niczym – szybko wskocz w dres i pomknij „do roboty”. Obiecuję, że w pierwszych 5 minutach treningu minie myśl pt. NIECHCEMISIĘ.
POZNAJ MOJE MOTYWATORY:
1. Nie zachowuj się jak gęś i nie wybieraj danego sportu tylko dlatego, że jest modny.
2. Próbuj różnych dyscyplin. Już po pierwszym razie będziesz wiedziała czy to Twoja bajka.
3. Znajdź towarzysza swej sportowej niedoli. Niektórym łatwiej się zmobilizować w grupie.
4. Nie szukaj wymówek, bo znajdziesz ich „milionosiemset”.
5. Potrafisz rzucić wszystko, bo właśnie leci serial w tv? Zrób to samo jeśli chodzi o sport. Ustal na początek dwa dni w tygodniu np. wtorek i sobota – spacer z interwałami, rower, rolki, jogging, cokolwiek. Rusz się!
6. Jak Ci się nie chce, nie myśl nad tym za długo. Po prostu wyjdź z domu, załóż dres i zacznij ćwiczyć. Zrób cokolwiek, tylko nie siadaj przed tv, komputerem.
7. Nie użalaj się nad sobą. I tak Ci nikt nie będzie współczuł
8. Nie patrz na pogodę. Pogoda jest zawsze dobra, zły ubiór natomiast może zrujnować nawet najlepszy trening.
9. Nie traktuj sportu jako kary za grzechy, to ma być nagroda!
10. Nie bądź zbyt surowa dla siebie. Brak siły czy energii miewa każdy z nas.
11. Zacznij się dobrze odżywiać. Bez energetycznego żarcia nie pojedziesz za daleko. Musisz mieć paliwo!
12. Na lodówce i w łazience powieś swoje NAJGORSZE zdjęcie!
13. Polub na FB czy Insta, gdziekolwiek, stronę jakiegoś sportowca-amatora i śledź jej/jego poczynania. Czyjeś osiągnięcia i progres potrafi zdziałać cuda!
14. Konsekwencja, regularność i wytrwałość – musisz je wypracować.
15. Przestań się porównywać do kogokolwiek. Idź swoją drogą i uwierz w siebie! Bądź niczym Rocky Balboa!
Powodzenia!
Na zdjęciu prezentuję figlarne ćwiczenie, idealne na rozluźnienie i rozciągnięcie dolnych partii pleców. Dla mnie rewelacja!
autorka: Monika Grudzińska
blogger w: Good Morning – Tarczyca