Luang Prabang to urocze miasteczko polożone na północy Laosu, nad rzeka Mekong. Pełne tradycji, magii i mieszanki kultury laotansko – francuskiej (dlaczego akurat francuskiej, polecam poczytać w Wikipedii o bogatej historii tego miasta). Można tu poczuć jakby czas stanął w miejscu. Piękna architektura, mnóstwo sklepów z artykułami handmade, imponująca rzeka oddzielająca część turystyczną od wioski. Jeśli chcesz poczuć prawdziwy Laos i zobaczyć na własne oczy, trochę tutejszej tradycji – koniecznie odwiedź Luang Prabang!
Marsz mnichów. 5:20, a na ulicy pełno ludzi. Kupuje 1kg kleistego ryżu, który ma być darem dla mnichów. Dostaje go w wiklinowym koszyczku razem z łyżką i małym krzesełkiem, na którym czekam na mnichów. Coraz więcej ludzi wokoło, każdy z białą szarfą przewiązaną przez tułów. Są też małe dziewczynki, bezdomne, w podartych ubraniach czekające z koszykami na jakieś dary i dla nich. Chodnik wyłożony jest dywanikami.
Nadchodzą… Gęsiego, w pięknych, pomarańczowych szatach, z koszykami w ręku. Po kolei każdemu wkłada się do koszyka łyżkę ryżu. Tempo maja szybkie, ciężko nadążyć, wiec pomimo starań, nie każdemu udaje się nałożyć wymaganą porcję. Nie szkodzi. Podobnych „rundek” po ulicy wokół ich świątyni zrobią bowiem jeszcze kilka! Zbierają dary, by potem oddać część z nich bezdomnym dzieciakom, pokornie siedzącym na chodnikach i czekajacym na jedzenie… Reszta będzie ich pożywieniem tego dnia – do poludnia. Później, aż do następnego poranka, nie zjedzą już nic więcej.
Muzeum etniczne. Urocze i klimatyczne muzeum znajdujące się na małym pagórku. Warte odwiedzenia, jeśli chce się poznać trochę historii etnicznej tego kraju. Znajdują się tu ciekawe fotografie, rękodzieła lub krótkie filmiki wideo opowiadające o życiu ludzi na wioskach, tradycyjnych obrzędów ślubnych i nie tylko. Wychodząc można zatrzymać sie w pieknej kawiarnii, w której podają nieziemską kawę laotanską oraz typowe dla tego kraju potrawy.
Kawa. Laos słynie z bardzo dobrej jakości kawy. Kawę uwielbiam, choć znawcą nie jestem. Muszę przyznać, że ten gorzkawo -słodki smak bardzo przypadł mi do gustu, wiec pijam jej tu nieco większe ilości:) Często podawana jest ze słodzonym, kondensowanym mlekiem lub po prostu czarna. Polecam koniecznie sprobować!
Handmade. Ręczne, etniczne robótki znajdziemy tu wszędzie. Nie te typu „made in china”, ale prawdziwe – handmade! Codzienny nocny market oferuje nam przeróżne cudeńka, począwszy od biżuterii, a na kapciach kończąc. Po drugiej stronie rzeki Mekong, za (lekko przerazajacym:)) mostem bambusowym znajduje się uroczy sklep z biżuteria, gdzie można zgłosić się na darmowy kurs (płacimy tylko za materiały) i zrobić sobie własny naszyjnik czy branzoletkę. Nie zaskoczę nikgo jeśli przyznam, że jestem pierwsza na tego typu atrakcje!
Następnego dnia z rana przybywam więc na kurs. Nika – laotanska dziewczyna, uczy mnie jak zrobić dla siebie piekną zawieszkę na kostke:) Proponuje mi intrytny układ – następnego dnia wpadnę tu porobić jakąś biżuterię w ramach wolontariatu. Oni zarobią na jej sprzedaży – ja nauczę się nowej techniki! Czas spędzony w tym miejscu był dla mnie pełnym relaksem. Splatając linki na drewnianym tarasie z widokiem na Mekong, relaksowałam się za wszystkie czasy. Za rok, w sezonie, znów poszukiwać mają tu wolontariuszy do pomocy, w zamian za skromne zakwaterowanie. Nie wykluczone więc, że jeszcze tu wrócę…:)
23:30 do spania. Miasto bardzo ceni sobie porządek, co widać na każdym kroku. Imprezowicze będą mieli tu okazje nieco odpocząć od nocnych hulanek po ulicach miasta. 23:30 cisza nocna – tutejsza policja skrzętnie pilnuje, by nikt nie krążyl po ulicach miasta. I dobrze! Dzieki temu, miasto zachowuje swój niepowtarzalny, sielankowy charakter.
Elegancja Francja. Architektura francuska, bagietki i croissanty, crepes, francuscy turysci. Wszystko – zupełnie inne, niż można by się tego spodziewać po Azji. A to wszystko pozostałości po kolonizacji Francuskiej. Ale ja tu nie o historii, polecam zajrzeć do google lub odwiedzić, że prześledzić historię na miejscu, bo dzieje się tu dzień po dniu…;)