1. Sylwia Na pewno nie jesteś typową kobietą po 40stce! ? Jesteś wulkanem dobrej energii! Pomimo swych ciężkich doświadczeń możesz uczyć innych optymizmu i spokoju ducha.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Sylwia Markowska-Malarz – kobieta, która w różowych rękawiczkach, rozprawia się z wrogami. Sama mówi o sobie: typowa kobieta po 40-tce ze sporym bagażem życiowych doświadczeń. Od „typowej” Polki różni się jednak nietypową siłą! Z wykształcenia – technik handlowiec. W życiu imała się różnych zajęć i jak sama przyznaje – „z niejednego pieca chleb jadła”. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Polsce i za granicą, w tym we Włoszech, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Radosny pobyt w ostatnim z wyżej wymienionych krajów, przerwała jej wiadomość o wyroku, który spadł na Sylwię niczym grom z jasnego nieba. Choroba nowotworowa.

Rak i powodowana nim konieczność walki z przeciwnościami losu, nie spowolniły jednak jej obrotów, a wręcz przeciwnie – zainspirowały do prowadzenia bloga. Różowa rękawica to miejsce, na którym dzieli się swoimi doświadczeniami z procesu leczenia, stając się dzięki temu prawdziwym wzorem dla tysięcy chorych. Prywatnie – szczęśliwa mężatka z 25-letnim stażem, matka dwóch dorosłych córek i babcia dwójki wnucząt. Od niedawna – zapalona entuzjastka dekupażu. Dziś – gość wiosenno-letniego cyklu KoBBieciarni, Kalejdoskop KoBBiet.

KoBBieciarnia: Dziś tryskasz szczęściem i życiową energią w czystej postaci. Nie było jednak chwil, w których miałaś do losu pretensje o to, że trafiło właśnie na Ciebie?

Sylwia Malarz: Choroba nie definiuje mojego „Ja”. Poza tym, że zdiagnozowano u mnie raka i muszę znajdować w sobie siłę do walki z tym wewnętrznym wrogiem, na co dzień – chciałabym czuć się i funkcjonować, jak typowa kobieta po 40tce. Pewnie zaskoczę Cię mówiąc, że czuję się spełniona. W życiu osiągnęłam wiele, a mój apetyt na więcej wcale nie maleje. Wspólnie z mężem wychowaliśmy dwie wspaniałe córki, które staraliśmy się wyposażyć w absolutnie wszystko, co najlepsze. Pragnęliśmy, aby było im w życiu jak najłatwiej. Przez lata, to właśnie ta motywacja, trzymała mnie w pionie podczas pracy na tzw. „obczyźnie”. W tamtym okresie nie zawsze uczestniczyłam w życiu codziennym moich dzieci. Sytuacja finansowa, której poprawy wszyscy sobie życzyliśmy, jak i zaistniała wówczas możliwość wyjazdu spowodowały, że przez pewien czas, byłam matka na odległość. Jestem szczęśliwa, że pomimo tego, moje relacje z bliskimi wciąż pozostają zażyłe, a po powrocie do Polski wszystko wróciło do normy. No, może poza chorobą…

KoBBieciarnia: Spełniona i szczęśliwa? Mimo wszelkich przeciwności losu, nie przestajesz używać słowa „szczęście” w kontekście swojej osoby.

Sylwia Malarz: Jestem szczęśliwa, bo żyję. Budzę się każdego dnia, ruszam rękami, nogami, oddycham! Dziękuje Bogu za to, co mam, bo twierdzę, że mam przy sobie wszystko to, co najcenniejsze – wspaniałą rodzinę, przyjaciół i znajomych, na których zawsze mogę liczyć. O dziwo, nie siedzę jednak z założonymi rękami i nie czekam na pomoc przez to, co mnie spotkało. Sama czerpię prawdziwą przyjemność z pomocy innym. Możliwość wsparcia innych ludzi w trudnych sytuacjach, sprawia mi ogromną radość. Kiedy pomagam, podnosi się adrenalina; czuje się potrzebna.

KoBBieciarnia: To właśnie z tej potrzeby zrodziła się idea Różowej Rękawicy?

Sylwia Malarz: Bloga Różowa rękawica założyłam na początku mojej choroby nowotworowej. Rak przewrócił mi życie o 180 stopni. Myślałam dotąd, że jestem niezniszczalna. Choroba i leczenie sprawiły, że zaczęłam celebrować każdy dzień. Inaczej patrzę na letnie, piękne dni – cieszę się każda drobnostką. Bywają chwile, gdy patrząc na swoje pokaleczone ciało, zaczynam płakać bez opanowania. Szybko jednak przypominam sobie wówczas, że jestem prawdziwą szczęściarą. W końcu żyję i mogę cieszyć się byciem „tu” i „teraz”. Co więcej, wreszcie rozumiem sens potrzeby życia chwilą. Mimo, że w wyniku histerektomii, usunięto mi niemal cały organ płciowy odpowiedzialny za unerwienie dużej części organizmu i wewnętrzną gospodarkę hormonalną, nie przestałam być Kobietą. Staram się być silna i wierzę, że dopóki walczę, jestem zwycięzca.

KoBBieciarnia: Czujesz, że swoimi wpisami niesiesz realną pomoc osobom w podobnych sytuacjach?

Sylwia Malarz: Swoimi wpisami chce zmotywować kobiety do tego, żeby walczyły o siebie – stosowały profilaktykę, badały się regularnie. Im wcześniej wykryta choroba, tym większe prawdopodobieństwo wyleczenia. Nie jest łatwo. Szczególnie, gdy na co dzień, pracuje się zawodowo lub stresuje ponad miarę. W chorobie najważniejsze jest odpowiednie odżywianie, stała rehabilitacja i jak najmniejsza dawka stresu. Między innymi dlatego, niezwykle ważna w leczeniu pozostaje także stabilizacja finansowa. Znam kulisy walki z chorobą na wielu płaszczyznach. Wiem też, że warto otworzyć się  na innych ludzi – wówczas lżej przechodzi się także przez własne problemy.

KoBBieciarnia: Uczysz innych doceniania życia zawczasu…

Sylwia Malarz: Dokładnie tak. Na sali szpitalnej, tuż przed operacją, powtarzałam sobie cytat z fraszki Kochanowskiego: „Szlachetne zdrowie nikt się nie dowie jako smakujesz nim się zepsujesz”. To typowe – musiałam zachorować, aby zatrzymać się i spojrzeć na siebie i swoje potrzeby, nauczyć się prawdziwie odpoczywać, wyciszać – dawniej myślałam, że to niepotrzebne. Dopiero teraz zrozumiałam także, że kiedy ja będę szczęśliwa, szczęśliwa będzie również moja rodzina. Mam maleńkie wnuczęta,  bardzo chciałabym móc widzieć jak dorastają, a może nawet doczekać kolejnych potomnych, tym razem u młodszej córki. Jesteśmy na tym świecie nie tylko dla siebie, ale jedynie dbając o siebie odpowiednio, możemy zdziałać coś dla innych.

Wnuczęta Sylwii Malarz

KoBBieciarnia: Twoja siła jest godna podziwu. Skąd czerpiesz energię i inspirację, aby dawać ją innym?

Sylwia Malarz: Prawdziwą inspiracją są dla mnie silne kobiety. Takie, które mimo przeciwności losu, nie przestają walczyć o swoje. Te, dla których największymi wartościami są rodzina, przyjaźń i szczęście bliskich. Wielkim wzorcem jest dla mnie Ewa Minge.

Wcześniej oceniałam ją dość powierzchownie, wyłącznie jako piękną kobietę i światowej klasy projektantkę. Dopiero w chorobie zagłębiłam się w jej biografie. Okazało się, że to kobieta o sercu na dłoni, która potrafi pochylić się nad potrzebującymi. Jest wielką filantropką – choć wszystkiego co ma, dorobiła się sama, dzieli z innymi bez najmniejszych ogródek. „Urodziłam się, by stworzyć świat z mojej wyobraźni, świat, jak z bajki, kolorowy, piękny, czarodziejski… dobry” – pisze w swojej biografii. Nie jest zwykłą celebrytką, która chodzi z głową zawieszoną w chmurach. Jest pełna miłości i ciepła, mimo że los nie oszczędził jej cierpień. Rodzina tak dla niej, jak i dla mnie, pozostaje prawdziwą świętością. Blisko mi do tej filozofii życia.

KoBBieciarnia: Okazuje się, że z Ewą łączy Cię nie tylko podobne podejście do życia. Podobnie bowiem jak i ona, odnalazłaś w sobie prawdziwie artystyczną duszę…

Zdobienia wykonane przez Sylwię i prezentowane na jej fanpage-u

Sylwia Malarz: Zgadza się, od kilkunastu miesięcy moją pasją stało się ozdabianie przedmiotów metodą decupage. Poprzez dekorowanie, szczególnie ozdób świątecznych, wyciszam się i uspokajam, rozwijam wyobraźnię, uczę się cierpliwości. Muszę mieć jej sporo, pracując przy detalach z niesprawną, prawą ręką, przy której doszło do usunięcia węzłów chłonnych. Mimo to jednak staram się, aby moje prace były dokładne i estetyczne. Wkładam w to całe swoje serce. Prowadzę fanpage na Facebooku, gdzie po dokonaniu dzieła, dzielę się swoją dumą i radością ze znajomymi. Poza decupagem, uwielbiam gotować i piec różne smakołyki. Kocham słuchać dobrej muzyki, oglądać ambitne filmy, czytać ciekawe książki. Od dziecka jestem także zapaloną fanką piłki nożnej!

KoBBieciarnia: Jesteś przykładem na to, że rak, paradoksalnie może okazać się dla kobiety, prawdziwym nauczycielem szczęścia, wcale nie oznaczając przy tym „wyroku”. Co powiedziałabyś dzisiaj kobietom w podobnej do Twojej sytuacji?

Sylwia Malarz: Prosiłabym je, aby nie poddawały się na swojej drodze do najcięższego starcia z nowotworem. Dbały o siebie i jak najwięcej odpoczywały. Pamiętały o zdrowym odżywianiu i możliwym unikaniu stresu. Kluczem w walce z chorobą pozostaje prowokowanie sytuacji, w których odczuwamy szczęście. Poradziłabym im zatem, aby odnalazły swoje hobby i zaczęły spełniać marzenia. Nauczyły się mówić: „ja nic nie muszę, a jedynie: mogę”.

KoBBieciarnia: A pozostałym Czytelniczkom?

Sylwia Malarz: Powiedziałabym, że apeluję do nich o zaprzestanie bycia prawdziwymi egoistkami. Tak, tak – jesteśmy samolubne, kiedy nie dbamy o siebie i lekceważymy profilaktykę. Nie znamy dnia, ani godziny, w których możemy zostać zaskoczone wiadomością o chorobie. Zamiast narażać swoich bliskich na prawdziwe piekło, reagujmy zanim staniemy u jego bram. Uczmy się walczyć o szczęście zanim poczujemy, że możemy je stracić.

 

 

- A word from our sposor -

„Myślałam, że jestem niezniszczalna…” Z pamiętnika nowotworu Cz. VI