Jakiś czas temu zdefiniowałam swój sukces żywieniowy mojej córki tymi oto słowami: „córka wybierająca mi pęczak z talerza, odmawiająca kupnego piernika przez częstująca ją sąsiadkę, zajadająca się moimi marchewkowymi babeczkami”. Dziś powiem Wam, jak to zrobiłam.
Mam to szczęście, że moje dziecko, nawet w towarzystwie, powstrzymuje się od wyjadania delicji, michałków czy innych łakoci, które przyjmujący nas w gości wykładają na stół. Dlaczego tak się dzieje? Nie dlatego, że jej zabraniam, nie dlatego, że boi się robaczka próchniaczka itd. itp. Dzieje się tak tylko i wyłącznie dlatego, że takie słodycze nie bardzo jej smakują. Pisałam, że w naszym domu zastać można tylko gorzką czekoladę, moje wypieki lub – ewentualnie – ekologiczne herbatniki/ babeczki/ciasteczka.
To sprawiło, że kinderki i inne cuda wianki nie podchodzą Melci, bo są za słodkie i za sztuczne w smaku. Uwierzcie! Detoks od kupnych słodyczy sprawi, że nigdy do nich nie wrócicie. Być może wydaje Wam się teraz, że ktoś, kto twierdzi iż Snikers czy czekolada Milka są niesmaczne jest szalony, ale nie jestem! One są wyjątkowo niedobre, sztuczne w smaku, przesłodzone, wręcz ohydne. Też kiedyś myślałam, że Bounty i Kit Kat są najlepszym deserem pod słońcem, ale byłam wtedy jak ten ślepiec w jaskini Platona. Uwierzcie mi na słowo i na miesiąc zrezygnujcie z kupnych słodyczy. Wyczyśćcie półkę ze słodyczami, zacznijcie piec, kupować gorzką czekoladę (minimum 60%), robić owocowe koktajle na deser – róbcie wszytko, byle nie kupować chemicznych batonów i innych przysmaków od fioletowej krowy. Po miesiącu „pozwalam” Wam spróbować wrócić do tych świństw; gwarantuję Wam, że nie będą już Wam smakować. Słodyczowy detoks sprawi, że Wasze kubki smakowe wyjdą z jaskini.
No dobrze, słodycze słodyczami, a co z resztą posiłków? To, co lubi nasze dziecko jest wynikiem tego, jak je karmimy. Oczywiście nie zawsze tak się dzieje, ale z reguły tak jest, że to co jemy, jak mówimy, jak się zachowujemy, jakie mamy poglądy, czy chodzimy do kościoła, czy żyjemy w pedantycznej czystości czy wolimy bałagan (sprawy wielkiej i małej wagi) – to wszystko „wynosimy” z domu. Warto więc zadbać, żeby od małego uczyć dziecko odpowiednich nawyków żywieniowych.
Mięso jadamy rzadko i staram się by pochodziło ono z wiadomego źródła. Kurczaka nie kupiłam w sklepie ani razu od trzech lat- odkąd Melcia zaczęła jeść z nami. Nawet rosołu nie robię z dodatkiem kurczaka- nie ma takiej opcji. Uczę Melanię jeść kanapki z najróżniejszymi pastami, a pasta na bazie awokado i jajek jest jej ulubioną. Staram się by posiłki były bardzo urozmaicone, nauczyłam córkę miłości do warzyw.
Osobiście nie przepadam za owocami. Lubię truskawki, jabłka, śliwki- po prostu rodzime owoce i tych owoców uczę jeść córkę. Jeśli chodzi o owoce, które naturalnie u nas nie występują- nie uświadczysz ich u nas w domu. Jedzenie cytrusów zimą to największa głupota ludzkości. Nie bez powodu cytrusy rosną w ciepłych krajach i nie bez powodu rosną wtedy, gdy robi się coraz cieplej. Zadaniem cytrusów jest bowiem wychładzanie organizmu, a my- Polacy najczęściej się od takich owoców uczulamy. Nic dziwnego,
Matka natura/Bóg najlepiej wiedzieli jakie warzywa i owoce i gdzie rozlokować, żeby ludzie mieszkający na danym terenie byli zdrowi. Nie przykładam jednak wielkiej wagi do tego, by moje dziecko jadło owoce. Jabłka są u nas zawsze, w sezonie gruszki, śliwki, brzoskwinie, truskawki, jagody (i do jedzenia tych owoców zawsze będę zachęcać córkę), ale przede wszystkim skupiam się na warzywach, bo są dużo mniej kaloryczne, nie zawierają tylu kwasów i cukrów, mają dużo błonnika. Świeże lub gotowane na parze warzywa jemy codziennie. Dla przykładu: do obiadu robię surówkę z sałaty z ogródka teściów, a innym razem serwuje brokuł na parze. Moja córka uwielbia surową paprykę oraz marchewkę i zajada się nimi na drugie śniadanie lub podwieczorek.
To, że córka wybiera warzywa i z owoców najchętniej zjada jabłka potwierdza moją teorię, że to my wyrabiamy w dzieciach odpowiednie lub nieodpowiednie nawyki żywieniowe. Jeśli Twoje dziecko na deser najchętniej je czipsy lub chrupki, robi to prawdopodobnie dlatego, że i Ty i/lub Twój mąż tak właśnie robicie…
Od małego uczyłam córkę jeść kasze. Kasza to u mnie podstawa. Pęczak, gryczana niepalona oraz jaglanka- minimum dwa razy w tygodniu, któraś z nich musi się pojawić na naszych talerzach. Tutaj kolejnym przykładem potwierdzającym moją teorię jest mój mąż. Przesmażone jabłka, z córką, jemy wyłącznie z jaglanką- mój mąż nie przełknie, bo w domu jadł jabłka z białym ryżem. W moim domu biały ryż jest zakazany, a mój mąż nie dostaje jabłek- robię mu wtedy jajo sadzone z jakimś warzywkiem. Takie mam zasady i się nie ugnę. Prócz kasz bardzo ważne są w naszej diecie także soczewica, ciecierzyca, groch, fasola. Z ciecierzycy bardzo często robię moją ulubioną zupę krem, z soczewicy ubóstwiane przez mojego męża kotlety, a z grochu grochotto.
Dzięki temu, że mam pewnie zasady co do częstotliwości występowania w tygodniu ziemniaków, kasz, makaronów itp. nasze posiłki są bardzo urozmaicone. Oczywiście bywa różnie, czasem mamy mniej możliwości, czasem mniej czasu na ścisłe trzymanie się moich zasad, ale staram się dopilnowywać tego, żeby nie było tygodnia bez kaszy czy soczewicy.
W moim domu nie znajdziesz nie tylko białego ryżu, nie znajdziesz też zwykłego makaronu, pszennego chleba czy czystej, pszennej mąki. Makaron kupuję tylko i wyłącznie pełnoziarnisty (no chyba, że jajeczny do rosołu, ale rosół to rosół- tutaj się wyłamuję), mąk mam kilka rodzajów: żytnia, pszenna pełnoziarnista, z amarantusa, kukurydziana, ziemniaczana, ryż wyłącznie brązowy, czarny lub dziki (też pełnoziarniste), chleb zawsze kupuję mieszany pełnoziarnisty, a najchętniej żytni, ale prawdziwy, czysty żytni chleb jest ciężko kupić.
Podkreślam, że nie zabraniam córce jeść niezdrowych przekąsek. Gdy ma ochotę na pączka- kupuję jej go, gdy ma smaka na frytki- dostaje (i nigdy nie zjada), gdy jesteśmy w gościach- pozostawiam jej wolność wyboru. Po pierwsze wiem, że w domu je bardzo zdrowo, a po drugie znam jej gust, jej smaki i póki co- nie boję się o nią. Wiem, że nie ma nadwagi i jeśli będzie pielęgnować nawyki, które w niej wyrabiam, nigdy jej mieć nie będzie, nawet jeśli tak jak ja, codziennie będzie jeść łakocie. Wiem, że jest zdrowa, cieszy mnie to, że chętnie je świeże lub parowane warzywa, że lubi rodzime owoce i uwielbia kaszę jaglaną oraz pęczak. Jestem zachwycona gdy wsuwa suszone owoce i orzechy, gdy wyjada mi z kubeczka jogurt naturalny z amarantusem ekspandowanym i jagodami goji.
Moja trzy i pół letnia córa ma rewelacyjne nawyki, nie trzeba jej zmuszać do jedzenie kalafiora czy past jajecznych, nie trzeba chować przed nią Nutelli ani innych świństw. Jeśli chcesz by Twoje dziecko jadło zdrowo, chętnie i z radością, jeśli nie chcesz wmuszać mu/jej warzyw, kasz czy pełnoziarnistego chleba musisz najpierw zacząć od siebie. Jeśli takie jedzenie w Waszym domu to będzie normalka, a jedyne słodycze jakie będziecie posiadać to herbatniki, wtedy nikt z Was nie będzie miał żadnych dylematów. Wszystko będzie po prostu przychodzić Wam naturalnie!
Dziecko uczy się przez obserwacje, a jeśli będziesz robić co innego niż mówisz- jesteś niewiarygodna/ny. Musisz o tym pamiętać!
Na koniec przepis na marchewkowe muffiny:
250 gram obranej marchewki
180 gram mąki pełnoziarnistej (ja daję pół na pół z żytnią)
30 gram cukru trzcinowego
50 gram melasy (jeśli jej nie posiadasz możesz dać po prostu 80 gram cukru)
2 jajka
115 gram oleju
pół łyżeczki soli morskiej
łyżeczka sody oczyszczonej
cynamon/imbir/gałka muszkatołowa/goździki tak jak lubisz, ja daję dużo tych przypraw i muffinki są odrobinę piernikowe, możesz dać ich mniej lub zrezygnować z goździków czy gałki- pełna dowolność.
Obraną marchewkę trzeba zetrzeć lub jeśli masz odpowiedni sprzęt zmielić na drobno. Następnie w mikserze/robocie kuchennym wyrabiasz krótko wszystkie składniki, z wyjątkiem sody, na gładką masę. Na koniec dodaj sodę i krótko wyrabiaj. Rozlej do 3/4 wysokości papilotek. Jest to porcja na około 20 muffinek.
Jest to przepis błyskawiczny, nie trzeba bawić się w suche i mokre składniki. Muffinki wychodzą zawsze, są miękkie, odrobinę wilgotne i bardzo zdrowe.