ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Nie chcę kolejnego dziecka i mam do tego prawo

Temat dzieci mamy z mężem obcykany. Poinformowałam go, że po trzydziestce zamykam fabrykę, więc jak chce więcej potomstwa, musi się wyrobić w odpowiednim czasie. Po namyśle i wysłuchaniu argumentów dlaczego tak postanowiłam, przyznał mi rację i bez dyskusji zgodził się na mój warunek. Dyskutowaliśmy o ilości pociech i doszliśmy do wniosku, że przy takim limicie czasu prawdopodobnie dwójka to maks, ja byłam skłonna bardziej ku jednemu, a mój mąż ku trójce, ale tak czy siak z trójką moglibyśmy się nie wyrobić, więc poprzestało na zaplanowanej dwójce. Mijały miesiące. Melania z pleców przewróciła się na brzuszek, zaczęła raczkować, mówić, chodzić, poszła do przedszkola. Newralgiczna różnica wieku przepowiadająca tragedię zaczęła przeobrażać się w idealną (3 lata między dziećmi), by wreszcie zaniknąć i zacząć się wydłużać.

Kwestię dzieci ciężko jednak w naszym przypadku poruszać. Nie mam pracy i uważam, że kolejny raz wolałabym już liczyć na wsparcie ze strony państwa. Przy Melci nie mogłam liczyć na macierzyński, choć studiowałam jak człowiek i na L4 nigdy pracodawców nie naciągałam. Nie pracowałam jednak, więc nie mogłam liczyć na nic więcej poza 1000 zł becikowego… Obecnie figuruję jako bezrobotna, więc temat tutaj się urywa.

Dochodzą kwestie lokalowe. Na takim metrażu czwórka osób dla mnie jest do pomyślenia. Temat znów się urywa. Jest więc wiele „przeciw”, które odciągają nas od podwójnego rodzicielstwa.

JEDNAK. Któregoś wieczoru zapytana przez znajomego o drugie dziecko zdałam sobie sprawę, że przecież gdybym NA PRAWDĘ chciała drugie dziecko, wątpliwości, które teraz mnie nachodzą z dnia na dzień stałyby się śmieszne. Lokum? Można zmienić na większe, przecież nic nas tu nie trzyma, wynajmujemy to mieszkanie. Byłoby droższe? Byłoby, ale coś za coś. Brak macierzyńskiego? To tak lichy argument na „nie”, że chyba nawet nie muszę go tłumaczyć. Tutaj nie rozbija się o pieniądze. Przecież kiedy rodziła się Melania mój mąż zarabiał znacznie mniej niż teraz… Mniej pieniędzy, a mimo to daliśmy radę. Mieliśmy ci prawda nieco mniej rzeczy dla maluszka, beznadziejny, stary samochód, w księgowości ciągle zalegali z pensją, a my musieliśmy się zapożyczać, aby kupić jedzenie.

Myślałam więc czasem „o co chodzi?”, dlaczego wyszukuję sobie powody, tak nieistotne w obliczu chęci posiadania kolejnego dziecka? I wtedy mnie olśniło. Nie czuję ani chęci, ani potrzeby zostania matką po raz drugi. Nie dlatego, że śpimy we trójkę w jednym łóżku i we czwórkę byłoby nam ciaśniej, nie dlatego że nie mogłabym liczyć na macierzyński, nie! Nie chcę, bo posiadanie jednego dziecka w zupełności spełnia mnie jako kobietę, jako matkę, zapewnia mi ogrom szczęścia i odpowiednią ilość problemów. To jest wszystko czego pragnę, a  myśl o drugim dziecku napawa mnie przerażaniem. Dokładnie tak: „przerażaniem”.

Ze zgrozą wspominam ciążę. Moja ciąża była fatalna zarówno pod względem fizycznym, jak i pod względem zdarzeń, których w tamtym czasie doświadczyłam. To było jedno wielkie pasmo udręk, a dodatkowo przez dwa miesiące przed rozwiązaniem marzyłam tylko o tym, aby się wyspać. Cierpiałam na paskudną zgagę, miałam wszystko opalone od ciągłego refluksu, a na utyskiwania powodowane bólem i pieczeniem, które odczuwałam niemal nieustannie, lekarze po prostu rozkładali ręce. Jadłam tylko chleb i piłam mleko i to w ilościach minimalnych, a w nocy i tak nie spałam. Miałam nawet ustawione w „salonie” łóżko niby to szpitalne, które składało się do pozycji siedzącej. „Spałam” na nim przez dwa ostatnie miesiące ciąży, modląc się o szybki poród.

Ale przecież nie mogłoby być tak pięknie. W 41 tygodniu ciąży „zaproszono” mnie do szpitala i tam pchali we mnie balony, żeby „rozruszać” mi szyjkę macisy, zamęczali oksytocyną przez łącznie, kilkanaście godzin na porodówce, wśród krzyków i jęków rodzących. Tylko po to żebym w 42 tygodniu ciąży zaczęła rodzić i skończyła wszystko cesarką. Długa historia. Bardzo długa. Ciąża przenoszona, wody zatrute, dziecko zakażone Ecoli, kolejny tydzień w szpitalu, antybiotyk w pierwszej dobie życia, skierowanie do neurologa, USG głowy, rehabilitacja, faszerowanie notropilem i wmawianie, że mała będzie opóźniona. Dziadkowie 150 km dalej, a my sami z natłokiem informacji, ja z dzieckiem pobudzonym do granic przez notropil, musząca ćwiczyć kilka razy dziennie z niechętną, płaczącą kruszynką. Lekarze, brak pokarmu, anemia u małej, nawet pępek miała źle zrobiony i trzeba było kolejny raz u chirurga poprawiać. No i wiadomo, codziennie obowiązki: ciepły obiad dla męża, sterta prasowania, sprzątanie, pranie, mnóstwo nieprzespanych nocy…

To nie była sielanka. Nikt nie mówił, że będzie lekko – wiem o tym. Jednym dzieci śpią i jędzą, są zdrowe, a poród trwa dwie godziny, inni mają do pomocy dziadków, jeszcze innym rodzą się dzieci niepełnosprawne, albo komornik zabiera im wszystko. Każdy ma inną historię i inne wspomnienia ciąży, porodu i początków macierzyństwa. Ja mam takie, że mówię WIĘCEJ JUŻ NIE CHCĘ.

Kocham Melanię ponad życie, jest moim największym szczęściem- więcej radości nie potrzebuję. Wiadomo, los może mi nie sprzyjać- raz już wpadłam. Nie przekreślam niczego, bo różnie może się zdarzyć, ale jeśli chodzi o moją świadomą decyzję to jest ona taka, że chcę mieć jedno dziecko, Melania jest wszystkim co mam i zupełnie zaspokaja moje macierzyńskie instynkty.

Wszelkie argumenty w stylu „rodzeństwo jest dobre dla dziecka” są dla mnie śmieszne. Jeśli ktoś sądzi, że podejmę tak odpowiedzialną decyzję, dla dobra rozwoju mojego dziecka, to chyba na psychologii się nie zna. Dla dobra rozwoju dziecka potrzebni są mądrzy rodzice. Jak pięknie to ujęła kiedyś Mamalla: „uważam że rodzeństwo nie jest elementem, które jakoś niesamowicie na nas wpływa. A już na pewno nie zgadzam się ze stereotypem, że jedynacy są samolubni i egoistyczni. Wierzcie mi, że znam mnóstwo osób, które mając rodzeństwo są tak egoistyczni, że prędzej wydrapaliby siostrze/bratu oczu niż się nim z czymś podzielili.”

Ja też znam rodzeństwa na papierku, rodzeństwa, które mieszkają w tym samym bloku i widują się raz na pół roku, rodzeństwa które z sobą rywalizują i się nie znoszą, choć rodzice z całych sił starali się wychować je w duchu braterstwa. Taki argument do mnie nie przemawia.

 

Joanna Pomianowska-Dziekanowska
autorka  bloga parentingowego: zfilizankakawy.pl

- A word from our sposor -

Nie chcę kolejnego dziecka i mam do tego prawo!