Walnęło mnie dzisiaj po głowie jak młotkiem (i to nie gumowym). Jedna z tych facebookowych „przypowieści”, na które często nie zwracam uwagi. Nie wiem, co dzisiaj ją przykuło że zaczęłam czytać. Było o chłopczyku, który zapytał tatusia, ile zarabia dziennie. Tatuś się żachnął, ale odpowiedział że 250 zł. Chłopczyk po chwili poprosił go o 50 zł. Tatuś się pogniewał, że chłopczyk chce na zabawki…
Przechodząc do pointy – okazało się, że chłopczyk zbierał pieniążki, by sobie kupić godzinę tatowego czasu. By tato z nim posiedział, poczytał książeczkę, pobawił się, by razem zjedli kolację…
Rozryczałam się i dalej ryczę. Bo czy i ja jestem bez winy? Zamykam się często w tej swojej trójkątnej przestrzeni na strychu z komputerem i siedzę tam, siedzę i siedzę. Żebym jeszcze zarabiała te 250 zeta na dzień, to owszem. Byłoby troszeczkę może usprawiedliwiania. Ale ja siedzę, i siedzę, i siedzę, (bo jakoś tak ostatnio okazuje się, że kilka projektów, na których się skupiłam, diabli wzięli). I tracę czas, który mogłabym przeznaczyć na zabawę z Młodą, na wspólne zajęcia, czytanie, pisanie, grę w szachy i na zwykłe przytulanki nawet.
A ja siedzę, czas tracę. Przecieka przez palce. Myślę sobie – nadrobię jutro, pojutrze, w weekend albo w wakacje. Tymczasem dni mijają, cholerny czas ucieka i ciągle nie ma kiedy nadrabiać.
W jeden z leniwych wakacyjnych dni Młoda, łaknąca mojego towarzystwa, spytała: mamo, a dlaczego ty nie pracowałaś więcej wtedy, gdy chodziłam do szkoły? No właśnie! Dlaczego, głupia krowo nie pracowałaś wtedy więcej, a przede wszystkim dlaczego nie pracowałaś bardziej efektywnie? Dlaczego? No dlaczego?
W takim razie obiecuję sobie – ani minuty więcej zmarnowanego czasu. A jak go „marnować”, to na dziecko moje jedyne, (no i na przyjaciół jak najbardziej też!)
W ramach marnowania czasu wchodziłam, od czasu do czasu, na różne portale typu plotkarskiego, bo i tam można znaleźć dobrą wiadomość. Ja znalazłam dzisiaj takową o Krzysztofie Ibiszu, z którego podśmiechujki robią sobie kabareciarze, a ja im wtórowałam. Dzisiaj przestałam. I pokochałam go. Za to, że sumiennie każdego miesiąca płaci 17 tyś alimentów na swoich dwóch synów. A gdy spędza z nimi czas, to jest tylko dla nich. Umiera zawodowo, nie odbiera telefonów twierdząc, że ważniejsza jest jakość czasu spędzonego z dzieckiem niż jego ilość.
Święta prawda. I odkrycie niby też niegodne Kolumba. Ale czasami nas coś przyblokuje, ogłupi, zamroczy. Dużo dzisiaj krytycznych słów o sobie piszę, lecz koniec z tym. Bo od dzisiaj zaczynam na nowo! Więc jest powód do radości.
Alleluja zatem, i do przodu!
Jolanta Reisch-Klose,
źródło: mamanieidealna.blog.onet.pl