Nie chcę dawać dobrych rad. One po prostu nie działają. Dostaję jednak białej gorączki, gdy widzę jawny brak uprzejmości na ulicy lub w autobusie, o sposobie zachowania w restauracji nawet nie wspominając. Czasem wydaje mi się, że dopiero niedawno opuściliśmy jaskinie. Jak inaczej bowiem, wytłumaczyć brak wpojonych zasad wychowania, kiedy staruszek wspina się z mozołem na schody w tramwaju i nikt nie rzuca się mu na pomoc, aby zdołał wejść na pokład przed zamknięciem drzwi? Wszyscy dookoła, nierozerwalnie połączeni z kimś, kto tkwi głęboko w odmętach karty SIM ich telefonu albo wręcz przeciwnie – tępo wpatrzeni w okna i otaczającą ich rzeczywistość, jakby za szybą autobusu zobaczyli właśnie na przystanku Angelinę Jolie, pod rękę z Bradem Pitt’em – wtulonych w siebie czule, jakby na przekór doniesieniom z Kundelków i innych medio-portali.
Nikt nie rodzi się z dobrymi manierami; wszyscy wyrośliśmy w jakichś rodzinach, potem wchodziliśmy w kręgi towarzyskie, mając dookoła siebie samych, ludzi z lepszym, bądź gorszym poczuciem smaku.
„Smacznego…”
Pewnie nie raz, będąc w restauracji, słyszeliście rzucone od niechcenia przez kelnera serwującego Wam posiłek: „Smacznego!”. Co to właściwie oznacza dla gościa mającego właśnie zabrać się za konsumpcję podanego mu posiłku? Przez sarkastyczny często wydźwięk tego sformułowania, dla mnie oznacza ono często tylko jedno: wątpliwości. Gość restauracji myśli sobie wówczas: „Hmm, smacznego? Mam rozumieć, że istnieje prawdopodobieństwo, że podane mi właśnie danie, okaże się niesmaczne?” Bez urazy dla tych, którzy wypowiadają to magiczne słowo bez cienia złośliwości, mam ochotę podkreślić drukowanymi literami jeden przekaz: ten komunikat winien raz na zawsze zniknąć ze szkoleń dla personelu wszelkich jadłodajni!
A – psik!
Mamy jesień. Jak co roku otacza nas zatem wielu kichających z powodu chłodnej aury. Osobiście wkurza mnie jednak kierowane do prychających co i rusz, życzenie: „na zdrowie!”. Uwierzcie – kichanie to jedna z wielu fizjologicznych czynności, której istnienia nie musimy i nie powinniśmy w żaden sposób podkreślać. To tak, jakbyśmy słysząc odgłosy czyjegoś trawienia, mówili: „o słyszę właśnie, że smaczny zjadłeś dziś obiadek…”. Część członków grona „kichających”, odbierze Waszą „uprzejmość” z uśmiechem, pozostali – poczują jednak zażenowanie, którego warto im oszczędzić.
Wejście smoka…
Moje znajome często narzekają, że ich partnerzy, z którymi wchodzą do pomieszczenia, nie otwierają im drzwi. Drogie panie, pozwólcie sobie pomóc, poczekajcie chwilę, dajcie szansę na wykazanie się mężczyźnie. On naprawdę chce być dżentelmenem, ale jeśli z niecierpliwością sama będziesz sięgała za klamkę, nie dajesz mu szansy na zaprezentowanie jego elegancji. Nie miej zatem żalu do partnera, że nie uprzedził Cię w Twych działaniach…
„Witam i o zdrowie pytam…”
Nieważne, czy właśnie wchodzicie do kogoś z zamiarem przywitania się, czy też zabieracie się za napisanie listu – w obu przypadkach nie rozpoczynajcie swojego entrée od wszechobecnego i nie wiedzieć czemu – modnego dziś: „witam”. Wyrażenie to z gruntu zaburza hierarchię, konstytuując Was na miejscu Pana sytuacji. Chyba nie chcecie w ten sposób nikogo obrazić?
Ach, ta subtelność!
Stać Was na markowe rzeczy? Świetnie, ale nie obnoście się z logotypami. Niech metka na rękawie marynarki błyszczy tylko w sklepie. Po zakupach, a przed zawieszeniem ubrania na wieszaku w domowej szafie, pozbądźcie się jej na dobre. Wasz finansowy sukces jest tylko Waszą chlubą. Nie musi świecić po oczach innym konsumentom. Stańcie się w tym względzie prawdziwym mentorem dla swoich przyjaciół, a krzykliwy kostium od Lagerfelda załóżcie na wieczór z ukochanym. On na pewno go doceni. Słynna Coco mawiała, że mniej znaczy więcej… Trzymając się tego, i nie ubierajcie się jak transparent – elegancja to umiar.
Misie na powitanie
Wiecie, że nie każdy z nas wyczuwa dystans zachowania bliskości podobnie? Gdyby ustawić w szeregu 10 osób, każda z nich inaczej określiłaby odległość, jaką chce zachować w stosunku do drugiej osoby. Innymi słowy, na spotkanie swojego przysłowiowego szczęścia nie biegnijcie z szeroko otwartymi ramionami, aby po chwili zabić uściskiem swoją… przyszłą żonę, szefową lub nianię swojego dziecka. Gdy lepiej poznacie, wyczujecie, jak bliski kontakt jest akceptowalny dla Was obu/obojga, rzecz stanie się naturalna. Póki co jednak, chwalebny okaże się stanowczy (choć nie, miażdżący) uścisk ręki na powitanie. Sprawdza się zarówno w relacji ze znajomym, jak i prawdopodobnym przełożonym. Ten rodzaj kontaktu będzie pracował dla Was, nie przeciwko wam.
Czapki z głów, buty z …
Nie, nie i jeszcze raz nie – nie sugerujcie przekraczającym Wasze progi gościom zdejmowania butów – chyba, że macie drogocenne, perskie dywany w całym domu, a dom to Wasza prawdziwa świątynia i innym nic do tego. Dzięki Waszej propozycji, czasochłonne dobieranie obuwia do strojnej sukienki koleżanki, w mig spełznie na niczym i obróci się w nijak nieokiełznaną agresję. Gwarantuję: ona Wam tego nie wybaczy! Nawet jeśli w porę otrząśniecie się z tej gafy i pozwolicie jej zostać przez resztę wieczoru w szpilkach od Blahnika.
Czy zasady dobrego wychowania, cały ten savoir vivre w mowie i ubraniu jest jeszcze do czegoś potrzebny? Ostatecznie, jak wielu spośród otaczających Was ludzi, zwraca uwagę na niewłaściwie zachowanie, oczekujących od innych poprawności? Cóż, jedno jest pewne: przy założeniu ich przestrzegania, wszystkim nam będzie żyło się o wiele przyjemniej. Według mnie, recepta jest prosta: można być po prostu sobą. Warto jednak okazać się dodatkowo dobrze wychowanym, łaknącym edukacji człowiekiem i dać się skusić na naukę dodatkowych informacji na użyteczny temat. Kto wie, kiedy wiedza ta okaże się przydatna?
Pozdrawiam,
Aga Święch
Autorka bloga: Dom strachów