Minęło zaledwie kilka dni od mojego powrotu z Italii, a już odczuwam niesamowitą tęsknotę za tym, jak ciepłymi, serdecznymi i pomocnymi ludźmi są Włosi. I nie jest to przesłodzona, landrynkowa życzliwość. To coś, co wydaje się być czymś niezwykle autentycznym, wyuczonym od maleńkości. To styl bycia otwarty na drugiego – nawet zupełnie obcego – człowieka. Bez cienia cynizmu czy szyderstwa. To po prostu bycie ludzkim wśród innych ludzi.
Nie bez przyczyny, piszę ten wpis zaraz po powrocie, przed jakąkolwiek relacją z naszej podróży, z odwiedzonych miejsc. Piszę go właśnie dlatego, że marzy mi się przemycenie – póki wrażenia są jeszcze gorące – choć odrobiny tej serdeczności do mojego własnego życia w Polsce. Dlatego jak najszybciej chcę uchwycić te myśli, podzielić się nimi z wami oraz zapamiętać tę lekcję dla siebie samej.
A nie jest to wcale proste zadanie… Największy szok przeżyłam w zasadzie już po 5 minutach od przyjazdu do domu. Przywitała mnie zażarta kłótnia sąsiadów krzyczących na siebie przez szczekającego psa. Wzajemne obwinianie, straszenie policją, wyzwiska. Mocny, zimy prysznic po tym wszystkim, co obserwowałam i czego osobiście doświadczałam jeszcze dzień czy dwa wcześniej właśnie we Włoszech.
Dość trudno będzie mi opisać w kilku słowach, co tak naprawdę zachwyca mnie w mentalności Włochów, niemniej spróbuję…
OTWARTOŚĆ I CHĘĆ DO POMOCY
Późny wieczór, szukamy na szybko noclegu w jednym z toskańskich miasteczek. Dotarliśmy pod wskazany adres, ale okazuje się, że właściciel nie mieszka w tym miejscu. Na drzwiach zastajemy tylko wizytówkę. Nie pozostaje nam nic innego, jak dogadanie się przez telefon – co z góry zapowiada się dość problematycznie, bo po włosku zaledwie znamy dosłownie kilka słów. Co więcej, okazuje się, że kompletnie nie możemy złapać zasięgu.
Nagle słyszymy zza siebie włoską 'zaczepkę’. Dwójka spacerujących ludzi pyta nas czy szukamy Daniela (zrozumieliśmy tylko słowo 'Daniel’ więc od razu zaczęliśmy ochoczo przytakiwać – w końcu tutaj wszyscy, wszystkich znają). Bez żadnych dodatkowych pytań mężczyzna wyciąga swój telefon i zaczyna chodzić z nim po placu, szukając zasięgu. Dodzwania się wreszcie do poszukiwanego przez nas właściciela i przekazuje mu, że ma gości. Na migi tłumaczy nam, że Daniel zaraz przyjedzie, a właściciel – faktycznie, za 5 minut pojawia się przed mieszkaniem na swoim skuterze.
Nikogo nie prosiliśmy o pomoc, a wszystko zostało załatwione za nas, w zamian za zwykły uśmiech i „grazie mille„. Może myślę dość stereotypowo, ale u nas dwójka zagranicznych turystów próbujących się gdzieś dodzwonić raczej nikogo by nie obeszła.
Kolejny przykład – płatny parking w innej miejscowości. Nie mieliśmy żadnych drobnych. Podeszłam do jednej z mijanych kobiet z prośbą o rozmienienie banknotu. Niestety nie miała jak tego zrobić, więc zwyczajnie zaproponowała, że kupi dla nas ten bilet, i zanim zdążyłam zaprotestować już trzymałam w ręku dwugodzinny bilet parkingowy. Drobny gest, a jak bardzo miły.
Podobnych sytuacji mieliśmy na miejscu dziesiątki. Życzliwy policjant, który przymyka oko na omyłkowy wjazd w ulicę z zakazem. Ekspedientka w sklepie, która sama z siebie, z własnej inicjatywy robi nam kanapki z kupionych przez nas rzeczy… A do tego wszystkiego szczere, serdeczne uśmiechy starszych Włochów witanych przez nas włoskim „buona sera”.
REALNE – NIE WIRTUALNE RELACJE
We Włoszech liczą się przede wszystkim relacje międzyludzkie. Wszyscy ze wszystkimi rozmawiają, witają się, pytają o samopoczucie. Tablet, komputer czy telewizor są na znacznie dalszych pozycjach. Zaobserwowałam to nawet wśród dzieci.
Żaden widok nie cieszył mnie tak, jak całkiem małe i starsze dzieciaki grające wieczorami w piłkę na dosłownie każdym odwiedzanym przez nas placu. Dziewczynki bawiące się w swoje własne zabawy, przeszkadzające żartobliwie chłopakom. Mali rybacy z dumą wyławiający z morza ośmiornicę, chwalący się nią wszystkim dookoła.
Nie widziałam ANI JEDNEGO dziecka (oprócz dzieci przybyłych na miejsce turystów) wpatrzonego w ekran swojego tabletu czy telefonu. Tam dzieci wolą bawić się ze sobą. Pewnie po przyjściu do domu również siedzą przed komputerem, ale na pewno nie w takim stopniu jak mali mieszkańcy Polski czy Austrii (gdzie miałam okazję widzieć całe rodziny, które nie zamieniły ze sobą ani jednego słowa podczas obiadu – mama, tata, dwójka dzieci – każde zajęte przez ponad godzinę swoim własnym elektronicznym skarbem… dramat).
Podobnież dorośli i starsi ludzie. Prawdziwie urzekła mnie wieczorna potańcówka na placu miasta w jednej z miejscowości na wybrzeżu liguryjskim. Dziesiątki ludzi bawiących się (bez alkoholu na stołach), tańczących wspólnie do gorącej muzyki, radosny gwar. Widać, że spotykają się w ten sposób co tydzień.
Mężczyźni obradujący co wieczór przed swoimi domami lub pobliską kawiarnią, z krzesłami przyniesionymi ze swoich domów. Starsze kobiety siedzące na ławeczkach, pozdrawiane przez innych mieszkańców w nieustającym pytaniem czy wszystko dobrze, jak się czują. Coś naprawdę przemiłego.
Jak przemycić trochę tej włoskości do Polski?
Odpowiedź jest banalna – przez nieco większe zainteresowanie drugim człowiekiem. Nie tylko dobrym przyjacielem czy rodziną, ale sąsiadem, sprzedawcą w sklepie czy mijaną starszą osobą. Poprzez mówienie chociaż zdania więcej niż oszczędne „dzień dobry” i szybkie wyrzucanie z siebie sprawy, jaką chcemy załatwić.
Druga sprawa to właśnie pielęgnacja relacji z bliskimi. Częstsze spotykanie się z ludźmi na żywo, w domu, na mieście. Komunikację wychodzącą poza telefon czy fejsa. Coś prawdziwego. Ugotowanie czegoś dobrego i zaproszenie znajomych, wspólne rozmowy, dyskusje. Po prostu wspólne spędzanie czasu. To właśnie to, czego chciałabym się nauczyć i przyjąć dla siebie jako naturalne. Trzymajcie kciuki…
Justyna Zielińska
źródło: Happyholic.pl