Z niecierpliwością odliczamy kolejne dni do upragnionych wakacji. W lejącym się z nieba żarze, lipcowych i sierpniowych upałów, wielu z nas – rodziców, ochoczo wskoczy do wody, w poszukiwaniu odrobiny ochłody. Część z nas, podobną kąpiel, na siłę, próbowało będzie zaaplikować także swojej pociesze.
„Wrzucanie”, innymi słowy „zmuszanie” małych dzieci do kontaktu z wodą (kąpieli w morzu, jeziorze lub rzece) stanowi dla mnie nieakceptowalne zachowanie rodziców. Niestety, jak wynika z moich obserwacji – nader często praktykowane.
Częstokroć wygląda to tak: Mama lub tata z dzieckiem na ręku idą w stronę morza. Im są bliżej, tym intensywniej słychać bunt dziecka. Apogeum płaczu i bezsilności dziecko osiąga już w wodzie, gdy na siłę zanurzane jest w czymś całkowicie dla niego obcym, na domiar złego – wielkim i zimnym.
Dalsze zachowania rodziców wyrażają kompilację najróżniejszych emocji; przeważnie bywają wówczas smutni (w końcu starają się tak bardzo, a ich dziecko płacze!). Zdarza się, że czują się zażenowani („inne dzieci bez trudu wchodzą do wody, a Ty masz z tym problem!”), zdenerwowani (zapłacili przecież słono, aby przylecieć tu, gdzie słońce świeci tak pięknie i woda taka ciepła, a dzieciak drze się i drze…). Część z nich reaguje obojętnie (ukrywają emocje – w końcu inni rodzice patrzą). Przyglądam się ich twarzom i znajduję w nich te same rozterki, które kiedyś i ja miewałam.
Dlaczego nie zgadzam się na wrzucanie dziecka gwałtem do wody?
Nawet niemowlęta mają swoje potrzeby, które dorosły musi zrozumieć i zaspokoić. Dziecko na tym etapie rozwoju, co oczywiste – pozostaje w pełni uzależnione od osób za nie odpowiedzialnych. Jeśli dziecko to, nie potrafi wyrażać swoich potrzeb za pomocą podstawowych choćby słów, to naturalne, iż ze światem, komunikuje się przy pomocy płaczu. Okoliczność, iż dziecko nie potrafi mówić, nie powinna więc „rozgrzeszać” dorosłego z aktywnego słuchania komunikatów niewerbalnych nadawanych przez malucha, w szczególności płaczu. Rodzic winien wcielać się w rolę „agenta”, którego głównym zadaniem winno stać się celne rozszyfrowywanie kodów komunikacyjnych swej pociechy.
Przedstawię wymyślone, ale całkiem realne sytuacje: Bohaterem jednej z nich uczynię rodzica, który próbuje aktywnie słuchać i odpowiadać na potrzeby dziecka, w drugiej (niestety – częstszej), przedstawię postawę rodzica, który nie słucha, a na domiar złego, stosuje swoiste blokady komunikacji. Od Ciebie, Drogi Rodzicu zależy, którą opcję wybierzesz…
Sytuacja nr 1.
Mama/tata zbliża się do wody i zanurza stópki dziecka w wodzie. Dziecko zaczyna płakać. Mama, bierze je na ręce pytając z troską: „Zimno ci w nogi?” i zabiera dziecko z powrotem na cuchy piach. Dziecko płacze dalej. Mama: „Chce ci się pić?”; i daje mu pić. Dziecko płacze dalej… Mama nie ustaje w wysiłkach: „Jesteś głodny?”; tu podaje mu np. banana. Dziecko przestaje płakać.
Sytuacja powyższa zmienia się w zależności od potrzeb dziecka. Niezależnie od tego, czego oczekiwałoby dziecko od swojego opiekuna, to w gestii rodzica pozostaje w tym wypadku pójście za „głosem” malucha i wykrzesanie z siebie siły do spełnienia jego potrzeby.
Sytuacja mogłaby wyglądać również tak:
Sytuacja nr 2.
Mama/tata zbliża się do wody i zanurza stópki dziecka w wodzie. Dziecko zaczyna płakać. Mama wchodzi dalej i zaczyna mówić: „Nie płacz, nie płacz…”. Dziecko płacze więc coraz głośniej; matka kontynuuje: „Zobacz jaka ciepła woda”. Maluch płacze w dalszym ciągu, podczas gdy rodzic próbuje odwrócić uwagę malucha: „Chlupu , chlupu”, „Popatrz wysoko leci samolot”. Dziecko nie przestaje płakać.
Bywa i tak, że – o zgrozo, rodzice zaczynają śmiać się z dziecka (a często i z własnej bezsilności). Tym podobne sytuacje blokują zarówno rodzica, jak i dziecko. Rodzic wychodzi z wody, sadza lub kładzie dziecko na piachu i daje mu się wypłakać. Dziecko, całkowicie już rozdrażnione, a przede wszystkim niezrozumiane, potrafi płakać całkiem długo. W końcu trudno mu się dziwić – czuje się niewysłuchane w swoich potrzebach i nieakceptowane.
Odpowiedzialność za komunikację (jak podkreśla T. Gordon) między dorosłymi, a dziećmi spoczywa na dorosłych! To my, rodzice, jesteśmy pierwszymi nauczycielami dzieci. „Aby móc skutecznie pomagać konkretnemu dziecku w jego indywidualnej sytuacji, ojciec czy matka muszą dziecko zrozumieć. Osiągają to przede wszystkim poprzez uważne słuchanie komunikatów dziecka, choćby tylko niewerbalnych.”.
Pozdrawiam,
Jasne,że nie wolno zmuszać dziecka. Ja sama jako dziecko uwielbiałam pływać. Nic na siłę. Dziecko zobaczy,że inne dzieciaki się bawią to pójdzie samo.
Na chwilę obecną temat mnie jeszcze nie dotyczy, ale na przyszłość zaszufladkowałem w głowie! 😉