Być może zabrzmi to podejrzanie, ale to, co dajesz dziecku do jedzenia, nie jest jedyną przyczyną otyłości czy nadwagi. Oczywiście – większe szanse na wystający brzuszek i nóżki jak paróweczki mają dzieci, które poranek zaczynają od pszennej bułki z kremem czekoladowym czy płatków cynamonowych na mleku z kartonu. Jednakże to w jaki sposób myślicie o jedzeniu (jak myśli o nim cała rodzina!), to klucz do tego, jak w przyszłości będzie wyglądać Wasza pociecha.
Kojarzycie taki obrazek? Dzieciątko krzyczy wniebogłosy i rzuca się po sklepie, bo jak powietrza, do życia potrzebuje setnej z rzędu zabawka. Zatroskana mama zamiast cierpliwie wytłumaczyć – pertraktuje: „jeśli się uspokoisz, pójdziemy na lody„. U lekarza widzimy dokładnie to samo: „jak będziesz dzielna, kupię Ci pyszną czekoladę„.
Później także nie zmieniamy tego nawyku. Rzecz prezentuje się podobnie w kwestii nauki lub innych trudności, jakie czekają dziecko w kolejnych latach jego życia. Sami uczymy nasze dzieci postrzegać słodycze jako nagrodę. Nie dziwmy się więc, że nasze pociechy traktują je, jako coś przyjemnego, na co czeka się z utęsknieniem, co wynagrodzi krzywdy lub będzie wyrazem aprobaty i docenienia wysiłku/pracy/zachowania. To jak dziecko myśli o czekoladzie, wizycie w MacDonaldzie czy puszce Coca-Coli, zależy właśnie od Ciebie. Jeśli wynagrodzeniem wizyty u dentysty w Waszym domu jest butelka Coli, zaś docenieniem każdej pozytywnej oceny z dyktanda tv-paka czipsów, to wyraźny sygnał dla dziecka, jak wyjątkowe i wspaniałe jest takie jedzenie, a tym samym i cały „tryb życia”. Jeśli dziś Twoja córka zagryza smutki ptasim mleczkiem, nie łudź się, że z wiekiem zmieni swe nawyki. Wręcz przeciwnie – smutków, stresu i rozczarowań będzie tylko więcej.
Żeby było jasne: nie zabraniam córce jeść słodyczy.
Po obiedzie moja córka zawsze może sięgnąć po deser, dlatego słodycze nie są u nas ani świętem, ani czymś zupełnie wyjątkowym. Nie robię ze słodyczy karty przetargowej. Kara? Tak, mamy kary, ale nigdy karą nie jest u nas brak deseru czy zakaz słodyczy przez tydzień. Słodycze są u nas normalnością; one po prostu „są”. I są dostępne. Dbam jednak o to, aby córka jadła rzeczy dobrej jakości i nie objadała się nimi zanadto. Z reguły natomiast, jak już wiecie – staram się piec łakocie, w których kontroluję każdy składnik. Tak też na przykład, zawsze zamieniam biały cukier na zdrowszy odpowiednik. W efekcie Melania nie je za wiele słodyczy, powiedziałabym nawet, że je ich bardzo mało. Jeśli do wyboru będzie miała migdały lub żelki, wybierze migdały, bo je uwielbia. Zawsze jednak daję jej wybór i nie oceniam jej decyzji.
Od małego uczyłam też córkę nawyku picia wody, ziół czy herbat z dodatkiem miodu. Napoje gazowane lub soki nigdy nie były obecne w naszym mieszkaniu. Mam jednak to szczęście – przyznaję, że choć córka ma świadomość istnienia tego świństwa, nie prosi mnie o nie. Tak dzieję się też z waflami, paluszkami, chrupkami itp.
Jeśli więc jemy słodycze, zwykle jest to gorzka czekolada lub dobrej jakości mleczna, certyfikowana. Bywa, że są to również herbatniki lub ciastka owsiane z dobrego źródła. Nie będę kłamać – jeśli córka prosi mnie o żelki czy Tic Tac-i – nie odmawiam. Na szczęście są to tak sporadyczne incydenty, że po prostu nie miałabym serca zabraniać. Wiadomo, zakazany owoc smakuje najlepiej.
Kluczem do zdrowego myślenia o łakociach, kolorowych napojach czy fast foodzie jest to, aby nie kojarzyły się one z nagrodą czy rzadką przyjemnością. Najlepiej nie robić z nich niczego nadzwyczajnego, nie traktować jako karty przetargowej, nie podsuwać w chwilach smutku lub gdy chcemy zyskać święty spokój i zająć czymś nasze dziecko. Samo zdrowe myślenie nie sprawi, że wyrośnie nam dziarski maluch chętnie próbujący nowych smaków i zajadający się rano owsianką, Bez odpowiedniego myślenia i przekonania, nigdy jednak nie przestawimy sposobu myślenia naszej rodziny na zdrowy tryb życia. Warto więc, oprócz serwowania rodzinie kotletów z soczewicy, uświadamiać domowników, że jesteśmy tym, co jemy.
Pozdrawiam,
Joanna Pomianowska-Dziekanowska
źródło: Z filiżanką kawy