Trzecia i czwarta chemia za mną. Wymioty, nudności, osłabienie – wszystko, trzyma dłużej niż poprzednio. Postanowiłam skorzystać jednak z rad „nowotworowych weteranów”, znacznie bardziej ode mnie doświadczonych w walce z wrogiem, na otwartym froncie. Sięgnęłam po Coca-colę. Poczułam ulgę. Obyło się bez metalicznego posmaku i poczucia „perfum” w ustach.
W odwiedziny przyjechała moja siostra. Moja siła i prawdziwe wsparcie. Gdy dowiedziała się o mojej chorobie, nagrała ze swoim mężem i dziećmi filmik, na którym śpiewali mi w karaoke: „Więc chodź pomaluj mój świat”. Nie przypuszczacie nawet, co to wówczas znaczy.
Tak więc, leżałam na łóżku, kiedy przybyła w odwiedziny. Leżałam i wegetowałam. Wrak człowieka. Głowa łysa, twarz ziemista, oczy zapadnięte – z brązowymi obwódkami wokół. Usiadła obok mnie i chwyciła mnie za rękę. Choć starała się jak mogła, nie powstrzymała płaczu. Wiedziała co przechodzę. Ona też trwała przy tacie, chorującym na raka jelita grubego. Jeździła z nim na konsultacje, tłumaczyła z angielskiego to, co przekazywał nam lekarz. Widziała jego cierpienie. Widziała drogę przez mękę. Widziała ją, do końca.
Dziś ja – najstarsza siostra doświadczałam walki ze śmiertelna chorobą.
Męczyłam się do późnych godzin nocnych. Po poprzednich wlewach chemii, udawało mi się zatrzymywać przypadłości, tabletkami przepisanymi przez onkologa, herbatką imbirową czy wąchaniem skórki z pomarańczy.
Tym razem, nic nie pomagało. Po kilku godzinach, nie mogłam wstać już do łazienki.
Na szczęście wylądował mi tuż obok, drugi anioł. Młodsza córka, przez łzy rozpaczy pytała cichuteńko raz po raz: „Mamuś, jak mogę Ci pomóc”?. Najgorsze było jednak to, że i ja, nie potrafiłam sobie odpowiedzieć sobie na tak postawione pytanie. Choćbym i potrafiła – trudno było przyznać na głos, że pomóc już nie mogła – wszystkie możliwości zostały wyczerpane.
Po kolejnym więc pytaniu, zadanym bez echa, wstała raptownie z kanapy i wybiegła z mieszkania. Pamiętam jedynie, że było już dość późno, reszta zlewa się w jedną obolałą całość. Wróciła po kilkunastu minutach, wręczając mi skręconą marihuanę.
Tak, wiem jak to brzmi. Dla mnie wówczas, nie brzmiało to jednak ani zabawnie, ani tym bardziej, bulwersująco. Brzmiało, jak wybawienie… Pociągnęłam może z 2 razy i zasnęłam jak dziecko. Następnego dnia, jeszcze słaba i wątła – powoli zaczęłam wracać do żywych. Usilnie starałam się normalnie funkcjonować.
Po zakończeniu czwartej sesji chemii, wykonano u mnie USG piersi. Wynik? Z guza o średnicy 2,5 cm, zostało tylko 1,7cm. Tylko i „aż”. A jednak, chemia przyniosła oczekiwany skutek.
Po odbytym konsylium, lekarze podjęli decyzje, że usuną guza wraz z płatem piersi. Resztę piersi, „postarają się” uratować. Do szpitala, stawiłam się na czczo, rankiem, 7 lutego. Zostałam przyjęta na oddział chirurgii. Na sali była nas Szóstka, nie tylko z nowotworem piersi, w tym dwie po chemii.
Los chciał, że z całej tej, szczęśliwej szóstki, „pod nóż” trafiłam jako pierwsza. Przed położeniem mnie na stole, lekarz poinformował o możliwości usunięcia całej piersi. Dotarło do mnie nagle, że mogę obudzić się jako Amazonka.
Operacja trwała z 2 godziny. Guza – tak jak planowano – usunięto, wraz z płatem piersiowym. Choć resztę piersi ocalono, nie udało się uratować węzłów chłonnych. Efekt? Limfadenektomia.
Chłonka, to nazwa płynu tkankowego, który filtrowany jest w węzłach chłonnych, ostatecznie mieszającego się ze strumieniem krwi. Większość chłonki z piersi spływa do węzłów chłonnych znajdujących się w dole pachowym (w pasze). Pozostała jej część przedostaje się do węzłów chłonnych umiejscowionych w ścianie klatki piersiowej (węzły chłonne piersiowe wewnętrzne), a w bardzo rzadkich sytuacjach – do węzłów chłonnych w brzuchu i po stronie pleców.
Chłonka z piersi spływa do około 10-30 węzłów chłonnych dołu pachowego. Węzły chłonne znajdują się poniżej głównej żyły odprowadzającej krew z ramienia – żyły pachowej. Węzły chłonne pozostają częścią naturalnego układu odpornościowego organizmu. Ja, zostałam ich pozbawiona.
W szpitalu przebywałam łącznie 11 dni – po chemioterapii, musiałam dostawać antybiotyk. O dziwo jednak, czułam się znośnie. Zaczęłam także rehabilitację ręki, aby jak najszybciej wrócić do sprawności i nie dopuścić do powstania obrzęku.
Wycinek pobrany z mojego organizmu, przekazany został do badania histopatologicznego-w celu mikroskopowego określenia zmian chorobowych w tkankach. Pytacie co dalej? Tu rozdział się kończy.
Od wyniku wspomnianego badania, zależy bowiem część dalsza tej historii…
Pozdrawiam,
Sylwia Malarz
autorka bloga: Różowa rękawica – Pink Glove 73
Koniecznie, przeczytaj także poprzednie części cyklu Sylwii Malarz:
Cz. 1: Z pamiętnika życia z nowotworem: „W czerwcu podjęłam decyzję, muszę usunąć macicę”
Cz. 2: „Niewidzialna siła kazała mi wracać do domu”. Moje życie z rakiem cz. 2
Cz. 3: „Dowiedziałam się o raku, kupiłam rurkę z kremem i przysięgłam, że przeżyję…”
Ze wszystkich sił życzę Ci Kochana zdrowia. Masz dla kogo żyć, musisz tu jeszcze zostać. Kibicuje ci ???
Z całego serducha bardzo dziękuję, pozdrawiam serdecznie ?