Randki. Temat rzeka. Przyczyna jednoczesnej frustracji i podniecenia oraz cicha nadzieja na seks. Spotkania towarzyskie poprzedzone długim planowaniem, układaniem strategii i zwalczaniem ataków paniki.
Tak moje drogie, dziś będzie o randkach. Co gorsze o randkach ze śniadaniem. Panowie, Wy też przeczytajcie, może dotrze do Was, że to orka na ugorze, i to bez pługa. Zaczyna się niewinne. Zaczepki na Facebooku, podstawienie nogi w tramwaju, wysępienie numeru telefonu od jakieś koleżanki. W sumie nic nie zwiastuje nadciągającej tragedii. Cisza i spokój. Rozmowy, SMS-y i w końcu… pada propozycja spotkania. Biedny facet nie wie, że właśnie uruchomił najgorszą z możliwych machin wojennych: babę w panice.
No, chyba że idziemy z Wami na kolację, bo akurat brakuje nam kasy, a jak na złość – jesteśmy głodne jak wilki. Wam – wmawiamy, że mężczyźni to zło całego świata i zwyczajnie jesteśmy zrażone. My – wracamy najedzone, podczas gdy Wy, czujecie się jak „Panna lekkich obyczajów”, której nikt nie zapłacił, czyt. raczej… mało komfortowo.
Bądźmy jednak dobrej myśli i załóżmy, że kobiecie zależy.
Pan jest przystojny, szarmancki, nie drapie się po genitaliach (przynajmniej publicznie) i potrafi poprowadzić konwersację na tematy spoza granic: aut i aktorek porno, które chciałby zaliczyć przed śmiercią. Już widzimy się z nim na ślubnym kobiercu – wleczemy tren kilometrowej długości, uśmiechem satysfakcji dając własnej matce do zrozumienia, że nie umrzemy w samotności i nie obgryzie nas kot.
Zanim to jednak nastąpi, przychodzi „panika”. Wspomniana „panika” przed pierwszą randką. Spotkaniem, które zdecyduje o tym, czy nastąpi kontynuacja wątku. Co bardziej zdesperowane zamykają się wówczas w gabinetach kosmetycznych i naprawiają swoje ciało z taką werwą, jakby co najmniej spotkały sułtana Brunei, a nie Radzika z Nowej Huty. Golenie nóg, golenie wszystkiego – diabli wiedzą jak silne będzie uczucie.
Makijaże, perfumy pończochy, szminki i lakiery. Stanowisko do nakładania charakteryzacji wyposażone jak do kręcenia filmu „Władca pierścieni”. Obłęd w oczach. Szpachlowanie 2-godzinnego makijażu tylko po to, aby wyglądać naturalnie. W torebce zapasowe majtki, szczoteczka i pończochy, bo może Radzik, „samczy będzie” i zerwie zębami… Niech zrywa, ale dopiero po 5 godzinach, żeby nie pomyślał, że jestem łatwa – galop myśli i planów trwa w najlepsze.
I nadchodzi ten dzień. Radzik okazuje się znacznie mniej samczy niż w „Pięćdziesięciu twarzach Greya”, ale bardziej męski niż ta wampirza wróżka ze „Zmierzchu”. Nadchodzi druga randka, trzecia i kolejna. Któraś musi skończyć się śniadaniem. Jeśli śniadanie będzie u niego – dostaniecie parówki, ketchup i bułkę. Doceńcie.
Jednak jeśli skończy się u Was pamiętajcie, że gościcie być może w swym domu, potencjalnego nosiciela genów Waszego potomstwa, a że pula w miarę ogarniętych plemników, pozostaje dosyć wąska i nie należy wybrzydzać, gdy umieją trzymać nóż i widelec oraz odróżniają clitoris od cthluhlu. Trzeba go uzależnić i zatrzymać!
Jak to zrobić? Śniadaniem! Takim śniadaniem, po którym na obcą patelnię nie spojrzy. Szanowne Panie. Pozwólcie, że przedstawię – szakszuka. Propozycję absolutnie genialną na śniadanie, a zarazem niezwykle prostą w wykonaniu.
Potrzebujemy:
7 sztuk dobrych pomidorów
2 nieduże cebule
1 paprykę czerwoną
2 ząbki czosnku
4 jajka
pół łyżeczki kminu rzymskiego
szczypta cynamonu i cukru
sól i pieprz
Pomidory parzymy i obieramy ze skóry. Kroimy na kawałki. Paprykę pieczemy na czarno w piekarniku, zamykamy w torebce foliowej i obieramy ze skóry. Można ten etap pominąć i pokroić drobno świeżą paprykę, ale moim zdaniem taka pieczona daje dodatkowy aromat. Cebulę i czosnek drobno siekamy. Kmin i cynamon podprażamy lekko na patelni i rozcieramy w moździerzu. Na dość dużej patelni rozgrzewamy łyżkę masła i wrzucamy czosnek, cebulę i przyprawy. Chwilę smażymy. Dodajemy pomidory i paprykę. Pomidory puszczą wodę więc smażymy do momentu aż płyn nam się trochę zredukuje. Na pomidory ostrożnie wbijamy jajka. Ja najpierw wbijam je pojedynczo do miseczki, bo żółtko musi być nienaruszone. Zmniejszamy ogień i czekamy aż białka się zetną. Oprószamy solą i pieprzem.
Smacznego
PS.: Jeśli macie w domu mięsożercę, możecie na etapie smażenia cebuli dodać trochę dobrej szynki.
Autor: Agnieszka Delkowska
Autorka bloga: LADY KITCHEN