Ktoś może uznać, że jako doradca kariery posiadam wiedzę jedynie teoretyczną na temat rozmów rekrutacyjnych. Jednak fakt jest taki, że wiele razy brałam udział w rekrutacjach jako kandydat, ponieważ od kilku lat funkcjonuje w biznesie również jako specjalista. O większości tych spotkań już nie pamiętam, są jednak takie, które zapewne będę wspominać jeszcze przez długi czas. Częściowo dlatego, że popełniłam jakąś wpadkę, która od razu mnie zdyskwalifikowała, albo rozmowa miała tak nietypowy przebieg, że jeszcze po jej zakończeniu zastanawiałam się czy mój rozmówca zdawał sobie sprawę z tego, o co pytał.
Takie doświadczenia są potrzebne, aby po pierwsze nabrać dystansu do rozmów w ogóle, a po drugie uświadomić sobie, że spotykamy się z innym człowiekiem, który też może mieć zły dzień, lub być nieprzygotowanym. Tym samym dajemy sobie więcej swobody i nie punktujemy własnych pomyłek po każdej rekrutacji, po której nie udało nam się zdobyć pracy.
„Do you speak English?”
Praktyczna znajomość języka angielskiego jest jedną z podstawowych umiejętności, które są wymagane wobec kandydatów podczas rekrutacji ze strony pracodawców. Oczywiście różnie w firmach bywa z faktycznym, codziennym wykorzystaniem tego języka. Na niektórych rozmowach nikt nawet o to nie pyta, a na innych kandydaci przechodzą wielopoziomowe testy sprawdzające ich poziom zaawansowania. Osobiście nie mogę się pochwalić biegłą znajomością angielskiego, ale potrafię się porozumiewać tym językiem na poziomie średnio zaawansowanym. Zazwyczaj podczas rozmów chętnie wchodziłam w dyskusję z rekruterem używając tego właśnie języka.
Pamiętam jednak rozmowę, na której było zupełnie inaczej. Spotkanie prowadziła pani z kadr a przypatrywał się jej uważnie potencjalny przełożony. Już na początku odniosłam wrażenie, że stanowisko jest dawno obsadzone, a moja wizyta w tej firmie jest czysto kurtuazyjna. Po wymianie uprzejmości nastąpiła seria standardowych pytań, a każda kolejna odpowiedź wywoływała u przyszłego przełożonego coraz większe znużenie i irytację. Ostatecznie pod koniec rozmowy wspomniany pan wręcz zwisał z fotela w pozie świadczącej o całkowitej ignorancji i wyższości, wywołanej jedynie jego stanowiskiem. Efekt był taki, że na jego pytanie zadane w języku obcym nie potrafiłam sklecić nawet najprostszego zdania. Obawiam się, że nawet gdyby wtedy zapytał jak mam na imię nie uzyskałby sensownej odpowiedzi. Stres wywołany postawą tego pana, sparaliżował mnie w stopniu, o którym nie miałam wcześniej pojęcia. Nie trzeba było jasnowidza, by wiedzieć jaki efekt dla mnie miało to spotkanie. Długo nie mogłam się otrząsnąć po tej rozmowie i ciągle zarzucałam sobie brak odporności na stres i tego typu prowokację. Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że niezależnie od mojej postawy i tak ta praca nie była dla mnie. Mimo wszystko, każdorazowo odświeżam w myślach tę sytuację, gdy mam przed sobą rozmowę w obcym języku.
Tańce hulańce i porządek w torbie
Kolejna rozmowa, która mocno zapadła mi w pamięć miała miejsce w dużej, znanej firmie z branży farmaceutycznej. Byłam mocno onieśmielona rozmachem firmy, biura i pracowników, których mijałam na korytarzach. Wszystko wyglądało profesjonalnie i bardzo poważnie. Sądziłam, zatem że spotkanie z dyrektorem pionu, który miał być moim bezpośrednim przełożonym będzie wręcz wzorowe, pod względem formalnym. Pierwsza lampka zapaliła mi się już na początku. Rzeczony dyrektor zlustrował mnie od stóp do głów i zażądał mojego CV. Nie miałam go oczywiście przy sobie, i już wiedziałam, że pan jest do rozmowy zupełnie nieprzygotowany. Po kilku minutach moje CV trafiło do niego dzięki bystrej asystentce. Przeglądał je uważnie kilkanaście minut i cmokał wymownie. Wzbudziło to moje spore zdziwienie, ale postanowiłam nie wychodzić z roli do końca.
Po kilku mało istotnych pytaniach, na które odpowiedź znajdowała się w mojej aplikacji, dyrektor przeszedł do ”konkretów”. Najpierw niewybrednie patrząc na moją torbę spytał czy mam w niej porządek? Nie czekając na odpowiedź stwierdził, że skoro nie, to nie mogę twierdzić, że jestem osobą dobrze zorganizowaną. Taka ocena wprowadziła mnie w osłupienie, ale starałam się jeszcze panować nad swoim ciętym językiem. Nie musiałam jednak długo czekać na kolejną perełkę. Pan wprost zapytał czy tańczę? Bo firma ma sporo spotkań integracyjnych i nie lubią ponuraków podpierających ściany. Dodatkowo ze względu na deficyt w ilości pań pracujących w firmie, każda na takiej imprezie jest na „wagę złota”. Cóż, po takiej prezentacji oczekiwań, uśmiechając się uprzejmie, stanowczo opuściłam firmę; z góry odmawiając jakichkolwiek propozycji współpracy.
”Chemia nie teges”
Nie wiem czy to kwestia przerostu ambicji, czy zapętlenia się w kolejne procedury, sprawia, że to z dużymi korporacjami mam najwięcej wspomnień w kwestii rekrutacji. Zazwyczaj proces rekrutacyjny w takich firmach trwa bardzo długo i jest wieloetapowy. Rekrutacja, którą również pamiętam dość dobrze właśnie taka była. Najpierw wstępna rozmowa telefoniczna z osobą z agencji pracy. Po tygodniu spotkanie w tejże agencji. Po zaakceptowaniu mojej kandydatury odbyłam jeszcze dwie rozmowy w docelowej firmie. Cały proces trwał prawie miesiąc. W międzyczasie musiałam dodatkowo okazać swoje referencje ze wszystkich miejsc pracy, również tych bardzo odległych. Zaczęłam się zastanawiać czy nie będą wymagali jeszcze świadectwa chrztu i książeczki szczepień. Ostatecznie po ostatniej rozmowie, na której miły starszy pan oznajmił, że on nie ma w tym procesie nic do powiedzenia, ale takie są procedury, otrzymałam odpowiedź odmowną.
Finalnie, zadzwoniła do mnie pani z agencji pracy przekazując dość lakoniczną informację, że z dwóch kandydatur, które pozostały na tym etapie, zdecydowano się na mojego konkurenta. Ponieważ cały proces trwał tak długo i był bardzo wnikliwy i szczegółowy, liczyłam chociaż na sensowną informację zwrotną, dotyczącą tego, co zadecydowało o odrzuceniu mojej kandydatury. Rekruterka nie zastanawiając się długo odpowiedziała, że najwidoczniej nie było chemii. Po tych słowach odpuściłam kolejne pytania, bo wydały mi się zbędne. Pozostał za to niesmak i poczucie, że nawet duże firmy, czasem zapominają, że rekrutują ludzi i warto by było poza procedurami skupić się również na kandydatach.
Wspomnień z innych rekrutacji mam jeszcze całe mnóstwo. Ale wniosek z nich jest jeden, nie zawsze mamy wpływ na przebieg rozmowy oraz ostateczny wybór pracodawcy. Traktujmy takie sytuacje jako lekcję na przyszłość i nie rozpamiętujmy popełnionych błędów. Czasem po prostu nie zaiskrzy 😉
Pozdrawiam,
Kamila Rosik
autorka: strefakariery.com.pl
Mnie się też zdarzyło usłyszec kilka absurdalnych pytań:
1. Czy zdarza mi się płakac jak ktos na mnie krzyczy? jak reaguję na krzyk i krytykę? czy często płaczę? po przyjsciu z tej rozmowy szybko wyszukałam informacje na temat tej firmy w internecie i dowiedziałam się, że szef jest cholerykiem i krzyczy bez powodu, lubi się wyżywac na podwładnych.
2. Otwarte pytania czy mam dzieci i męża.
3. A ostatnio z ciekawszych pytań – czy lubię kwiaty, jakie lubię i jakie postawiłabym w biurze? Ale to raczej miłe zaskoczenie było
Pozdrawiam
P.S. przepraszam za brak niektórych polskich liter, ale nie mogę na tej stronie niektórych wstawic
Na podsumowanie rozmowy kwalifikacyjnej, usłyszałam, że szkoda, że nie jestem mężczyzna…. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie pani przeprowadzajaca rozmowę w domu seniora – abym rozpoczęła pracę jako wolontariusz, a pózniej – zobaczymy. Mimo, że w ogłoszeniu nie było mowy o pracy – za darmo… No cóż – za dziękuję nie pracuję!
Monika, często właśnie dziwne pytania nie sa zupełnie bez sensu. Jeśli szef jest cholerykiem to szukali kogos kto nie ucieknie z krzykiem po dwóch dniach. Ale nie każdy ma taka odporność na stres, lub po prostu nie ma ochoty pracować z nie stabilnym człowiekiem.
Magda,
Spotkałas się z jawna dyskryminacja. Ale nie wiele można w takich sytuacjach zrobić, jedynie zachować klase i odwinąć się na piecie:))
Podczas jednej z rozmów kwalifikacyjnych zostałam zapytana, przez szefa firmy, czy aktualnie się z kims spotykam i czy ta osoba będzie po mnie przychodziła po pracy.
Paula, to faktycznie pytanie z kosmosu:) Zupełnie nie rozumiem, co szefowi do tego, czy ktoś będzie Cię odbierał z pracy:) Ciekawa jestem Twojej odpowiedzi
Zapytałam o cel tego pytania. Na co z rozbrajajaca szczerocia szef odpowiedział, że praca wymaga nadgodzin, i nie chciałby aby moknacy za oknem Romeo rozpraszał mnie przy wykonywaniu zadań. Dalsza rozmowa była prowadzona „na luzie”. Pracy nie dostałam :]