Po kliku latach małżeństwa, poza miedzianą rocznicą ślubu, mieszkaniem na kredyt, psem i dwójką dzieci, dorobiliśmy się wspólnie z żoną zwartego grona przyjaciółek mojej lubej – wszystkich grubo po 30 roku życia. Wszystkich – samotnych. Nie wiem dlaczego przyciągamy do siebie te kobiety. Być może paradoksalnie więcej w tym mojej zasługi – w końcu uważam się za liberalnego męża, który kiedy pali się i wali, a przyjaciółka żony szlocha jej do telefonu, bez zmrużenia okiem zostaje z dziećmi i nie narzeka na samotny wieczór spędzony w towarzystwie Comedy Central i pudełka pizzy.
Wszystkie są do siebie podobne. Rzekłbyś „ryczące 30”; atrakcyjne, choć nie wolno mi wypowiadać się w tym tonie na głos. Wykształcone, ustabilizowane finansowo. Zabrzmi banalnie, kiedy przyznam coś zupełnie oczywistego – dziwi mnie, jak te wszystkie babki ostały się „na rynku”, bez kupców chętnych, aby zaryzykować, nawet pomimo kolejnej obniżki.
Mam na to swoją teorię, która co paradoksalne potwierdza się w każdym nowo napotkanym „przypadku klinicznym”. Jak zwykle problem tkwi w przeszłości. Nie w dzieciństwie, jak stwierdziłaby w tym miejscu większość psychologów, ale dużo później – w okresie uzyskania pełnej dojrzałości, w którym kobieta dowiaduje się o swej atrakcyjności. Dla przykładu – atrakcyjna, wysoka, naturalna blondynka studiująca stosunki międzynarodowe. Kogo ma wokół siebie? Facetów. Wszystkich na wyciągnięcie dłoni. Współlokatorzy garną się do jej pokoju jak pszczoły do miodu, starsi zarobkujący absztyfikanci wydają krocie, aby zawrócić jej w głowie i zyskać co swoje, podstarzali, niebezpieczni goście ślinią się na jej widok. Krążą, jak satelity wokół planety.
Ta sama blondynka rozpoczyna pracę. Początkowo dostaje wiatru w żagle. Szef komplementuje, koledzy rzucają aluzjami, które wywołują zazdrość u szaro-burych okularnic z biurek obok. Jest daleka od decydowania się na jeden z uli. Fruwa tu i tam, korzystając ze słodkiej wolności. Uzależniona od komplementów, nieustannie oczekująca czegoś i kogoś „więcej”. Ale czas płynie, a ona z wczesnych lat 20. przechodzi oficjalnie do kolejnej ćwiartki swojego życia. Koleżanki wykruszają się z wolna jedna po drugiej, powodując że blondynka silniej niż kiedykolwiek musi teraz zastanawiać się, który z nieokupowanych wciąż kolegów, zgodzi się potowarzyszyć jej na weselu jednej z przyjaciółek. Powoli zauważa, że jej akcje tracą na wartości, a ich powodzenie przechodzi na akcje firm, które nieco później wkroczyły na rynek.
Zmiany nadchodzą stopniowo, ale nieustannie. Początkowo udaje, że wszystko OK., że bawi się swoim życiem i trzyma nad nim kontrolę, ale w głębi ducha (lub ucha najlepszej przyjaciółki) popada w niekontrolowaną panikę. „Niedługo 30! Co jeśli zostanę sama?”. Tabuny coraz bardziej bezpośrednich przyjaciółek-swatek tylko pogarszają sytuację.
30 nadchodzi i przemija, a ona wciąż pozostaje samotna. Wieczory panieńskie zamieniają się na roczki dzieci przyjaciółek. Większość facetów, których spotyka nie dostaje do niej intelektualnie, albo nawet nie stara się stanąć na wysokości zadania, zamiast tego, patrząc tylko, jakby tu położyć się najszybciej w jej towarzystwie. Coraz więcej czasu spędza w sieci. Wierzy, że współczesne metody poszukiwania szczęśliwej relacji, dadzą jej nadzieję na lepsze jutro, ale każda kolejna „pierwsza randka” z facetem o upośledzonej w rozwoju składni językowej, odwodzi ją na pewien czas od następnej próby.
Gdzie leży problem? Może w jej wierze w to, że wszechobecne peany na rzecz jej młodzieńczego uroku nigdy się nie skończą. Może… W rzeczywistości bowiem – problem, jak zwykle tkwi w mężczyźnie…
Po pierwsze, mężczyźni powyżej 30 roku życia rzadko zdają sobie sprawę z tego, jak wiele kryteriów potrzeba współczesnej kobiecie, aby poczuć się spełnioną w swych poszukiwaniach. Rzadko dochodzą w swych rozważaniach do tego, że samotne kobiety powyżej 30 roku życia pozostają w większości znacznie lepiej wykształcone od nich samych. Oliwy do ognia dolewa syndrom 30-letniego maminsynka, rekompensowany nierzadko fasadowym, męskim szowinizmem, którego celem jest ukrycie mięciutkiego jak małż wnętrza. Współczesny facet został gdzieś daleko, w końcówce XX wieku, pocieszając się przekonaniem, że gruby portfel, tanie perfumy, tandetne kwiaty i kary koń, wystarczą dla efektu wow.
Po drugie, mężczyźni wolą młodsze. Brutalne? Nie, prawdziwe. Jeśli facet myśli o założeniu związku i doczekaniu się potomstwa, mając do wyboru kobietę powyżej 20 i 30 roku życia, wybierze najpewniej pierwszą z nich. Co więcej, najprawdopodobniej pole jego wyboru okaże się szerokie. Kobiety powyżej 20 roku życia chętniej angażują się w związki ze znacznie starszymi mężczyznami. Odwrotny stosunek płci jest raczej rzadkością i podobnież nie jest to przypadkiem. Kobiety powyżej 30 roku życia bywają nie tylko znacznie lepiej wyedukowane, ale i dużo dojrzalsze i bardziej doświadczone życiowo od młodszych partnerów. Problemy lub wręcz przeciwnie – absolutna, niereformowalna bezproblemowość ich partnera, przyprawia je częstokroć o spore rozczarowanie.
Wreszcie, po trzecie – kobieta po 30-ce, najczęściej przebyła już dekadę ciężkiej pracy i przebrnęła zapewne przez kilka trudnych relacji damsko-męskich. Osiągnęła choćby minimalnie zadowalający poziom finansowy, zaczęła stabilizować swe potrzeby i zaspokajać je na zadowalającej stopie. Chce robić to, czego nie wypadało jej czynić wcześniej lub na co zwyczajnie nie było ją stać. Chce podróżować, meblować mieszkanie, zakładać własny biznes… mieć dzieci. Chce poważnego, stabilnego emocjonalnie partnera do rozmów o literaturze i kinie, do zrozumienia jej stresu, wsparcia w codziennych obowiązkach. Dla wielu oszałamiających ponad-trzydziestoletnich kawalerów ze stopniem naukowym doktora, posadą menagerską lub własnym biznesem, to trochę za dużo na sam początek. Zaangażowanie tego typu wymagałoby od nich inwestycji – czasu i wysiłku, a im wygodnie ponad wszelką wątpliwość, bez tych wszystkich „Nie wspierasz mnie kochanie…”
Szukają więc nielicznych, którym wciąż chce się o nie walczyć… kobiety, z którymi wszystko jest Ok.
Twoja żona też jest sporo młodsza od Ciebie?
Ps nic dziwnego ze brzydkie spoglądają z zazdrością. Co im pozostaje? Przecież w takich faceci się nie zakochują.
Kar nie prawda, wlasnie takie „brzytkie” kobiety nadaja sie do zycia, z tymi pieknymi to same problemy, zwlaszcza gdy w zyciu jest ciezko. Zwykle gdy kobieta jest ladna to duzo tam w srodku nie ma, brak zdolnosci gotowania, brak zdolnosci prowadzenia domu, poprozmawiac tez mozna tylko o zakupach albo o tym co koleznki zrobily, wiadomo ze nie tyczy sie to wszystkich kobiet, ale niestety wiekszosci. Nie ma co szukac landego problemu, lepiej znalesc nie takie ladne szczescie, uroda przeminie a mile rozmowy i pomocna dlon zostanie na cale zycie. Pozdro dla wszystkich pieknych zolz co szukaja pieniedzy jako szczescia w zyciu – powodzenia 🙂
Oczywiście 🙂 to dlatego faceci slinia się do ładnych kobiet? Żaden facet nie zakocha się w brzydkiej. Może sobie taka wziąść na żonę, bo mu dom posprzatka, obiad gotuje ale ładna będzie miał na kochankę.
Matko jedyna, co za płytki komentarz. I stereotypowy. Nienajlepiej to swiadczy o jego autorce 😉
Taka jest prawda. Może to faceci są plytccy?
Kar – mega bzdury piszesz. Kompleksy i rzeczywistosc ktora Cię dopadła w Twoim życiu mocno nadszarpnęły Twoje postrzeganie prawdy co? 😉 Widzisz, faceci których znam nie zakochuja się ot tak w każdej ładnej dziewczynce. Co to w ogole znaczy „może sobie taka wziasc za żone”? – to nie sredniowiecze ze bierze sie co pozostalo przy zyciu :>
Dziwne, moja narzeczona jest starsza. Wcale nie myślę o niej podmiotowo i nie zastanawiam sie czy 20 latka będzie lepsza. Owszem jest to kobieta wymagająca ale dziwnym trafem Ją… kocham. Autor chyba zapomniał o takiej opcji.
Więc poproszę o trochę perspektywy. Związek to nie biznes, a przynajmniej nie dla wszystkich mężczyzn.
Nie pozdrawiam.
Kobieta po 30. nie przyzna się do błędów… I to jest najgorsze