Dziś moja córka, która ma 2 lata i 8 miesięcy odbyła swój 9 lot, na pokładzie samolotu pasażerskiego. Pierwszy raz zabraliśmy ją w taką podróż, kiedy miała 8 miesięcy. Jak na takiego malucha, to dość pokaźna ilość podniebnych podróży, dlatego nabyłam już pewnego doświadczenia, którym dziś, postaram się z Wami podzielić!
Zabierając do samolotu dziecko w wieku poniżej dwóch lat, musicie liczyć się z tym, że całą podróż będziecie trzymać malucha na kolanach. W tym okresie życia, dziecko nie ma przydzielonego własnego miejsca w samolocie. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest zapewne cena – mimo tego, że nie płacicie za bilet dziecka, na pokład możecie wnieść dla niego bagaż podręczny oraz dwie, najbardziej niezbędne, a jednocześnie nieco większe gabarytowo rzeczy, najczęściej wózek czy fotelik samochodowy.
Rodzice z dziećmi, rzadko korzystają jednak z pierwszeństwa odprawy oraz wejścia na pokład samolotu. Ma to ogromne znaczenie w przypadkach, w których w samolocie, nie ma z góry przydzielonych miejsc dla pasażerów. Niestety, równie często pierwszeństwo wejścia na pokład pozostaje czysto teoretyczne – w polskiej kolejce przeważnie znajdzie się ktoś chętny do oprotestowania powyższego zwyczaju. Sami tego doświadczyliśmy. Rezydentka, która opiekowała się nami powiedziała, że takie zachowanie obserwuje na lotnisku tylko w przypadku podróżnych z naszego kraju. Utarło się przekonanie, że dzieci w samolocie to kłopot, bo płaczą. Dlatego też (zazwyczaj starsi współpasażerowie) nie są przychylni rodzicom z maluchami.
Dodatkowym plusem podróżowania z dzieckiem jest możliwość wniesienia na pokład samolotu, produktów spożywczych zabranych z domu, które w normalnym przypadku przy odprawie trafiłyby do kosza. Tym razem udało nam się wnieść na pokład mandarynki oraz banany. Zabrano nam jednak butelkę z wodą, którą można wnieść w przypadku, kiedy dziecko nie skończyło roku.
Zanim przejdę do opisywania minusów, powrócę do tematu wózka. Wózek dziecięcy możemy mieć ze sobą przez cały czas aż do wejścia na pokład. Przy odprawie bagażowej dostaniemy dodatkową etykietę, którą naklejamy na nasz „pojazd”. Wchodząc na pokład zostawiamy wózek obsłudze, która kręci się przy samolocie i z reguły sama do nas podchodzi widząc, że wieziemy dziecko w wózku. W przypadku wejścia na pokład rękawem, wózek zostawiamy w rękawie. Po przylocie na miejsce dość często wózek czeka już na nas przy schodkach samolotu lub odbieramy go w terminalu. Tu jednak trzeba uważać, bo wózki wydawane są w innym miejscu niż walizki, które zrzucane są na taśmę. Całe szczęści – podejrzewam, że wózek mógłby nie przeżyć doświadczenia, jakie przechodzi rzucana walizka.
Minusem podróżowania z dzieckiem na kolanach jest ilość miejsca, jaką mamy do dyspozycji. Samoloty czarterowe, którymi zazwyczaj my podróżujemy na wakacje lub samoloty tanich linii, z których korzystamy wybierając się na krótkie wycieczki charakteryzuje to, że mają bardzo mało miejsca na nogi. Osobiście, jestem niska więc nie stanowi to dla mnie problemu, ale nieco wyższe osoby, mogą miewać problemy z wygodnym ułożeniem nóg i odczuwać duży dyskomfort zwłaszcza, że będą musiały dodatkowo umieścić na nich, swojego malucha. Najlepszym rozwiązaniem w tym przypadku jest zajęcie dwóch miejsc (w przypadku podróżowania obydwojga rodziców), które usytuowane są przy przejściu (miejsce C i D w danym rzędzie). Daje to nam więcej swobody przy przekazywaniu sobie dziecka w trakcie lotu, czy przy wychodzeniu do toalety w celu przewinięcia malucha.
Przy okazji informacja na temat przewijania: w samolotach znajdują się zazwyczaj 3 toalety. Jedna z przodu oraz dwie z tyłu (mowa o samolotach, które są na wyposażeniu linii czarterujących maszyny dla potrzeb biur podróży lub o tanich liniach typu Wizz lub Ryanair). W jednej z tylnych toalet znajduje się przewijak. Jest tam bardzo mało miejsca, ale jeśli lot jest długi, a my musimy przewinąć dziecko, to zdyceydowanie to miejsce, gdzie zrobimy to najwygodniej.
Zalecam bezwzględne skorzystanie z WC przed wejściem na pokład samolotu. Oczywiście dotyczy to dzieci, które wyrosły już z pieluszek. W samolocie zawsze jest kolejka, a toalety są tak małe, że jest problem, żeby pomóc dziecku w załatwieniu potrzeby. Wiem jednak, że ciężko nakłonić dziecko, któremu w danym momencie nie chce się siusiu, aby jednak opróżniło swój pęcherz. Nam bardzo pomogła w tym bajka pt „Nina musi siusiu”. Moja córka przestała się buntować i na hasło „Nina musi siusiu” zawsze korzysta z toalety. Pamiętajmy również o wygodnym ubraniu, które nie będzie krępowało ruchów dziecka.
Co robić, aby lot, był dla malucha jak najmniej uciążliwy?
Nawet dorośli odczuwają czasem dyskomfort związany z różnicą ciśnień oraz długim przebywaniem w jednym miejscu. Dzieci miewają podobnie.
Kiedy nasza córka była bardzo mała na czas startu oraz lądowania dawaliśmy jej do picia mleko z butelki ze smoczkiem. Jednym ze sposobów na odetkanie uszu jest właśnie przełykanie. Małemu dziecku nie wytłumaczymy, że musi przełknąć ślinę, dlatego najlepiej sprowokować ten odruch poprzez podanie mu mleka. Drugim sposobem jest ssanie smoczka. Szczęście w nieszczęściu, że nasze dziecko dość długo było przywiązane do tego atrybutu. Ważne jest, aby dziecko nie miało zatkanego nosa przez katar. Więc może warto poradzić się pediatry, jakie krople można podać dziecku przed startem, aby oczyścić drogi nosowe. Ja polecam tzw. odkurzacz do nosa, który pomoże nam oczyścić nos z wydzieliny. Jeśli dziecko jest zdrowe i nie ma kataru (co w naszym klimacie jest dość trudne), temat nosa można sobie odpuścić.
Nuda…..to największe wyzwanie. Nie liczyłabym na to, że dziecko prześpi cały lot albo zajmie się wyglądaniem przez okienko samolotu. Zawsze należy mieć przygotowane rzeczy, które zajmą naszego malucha. Polecam przede wszystkim książeczki. Zarówno te do czytania, jak i te do wyklejania. Naklejki zdziałają cuda. Dobrze jest przygotować sobie takie książeczki, których dziecko jeszcze nie widziało. Nie pokazujmy wszystkich na raz, bo dziecko szybko się znudzi. Naszym numerem 1 są jednak bajki. Początkowo nagrywaliśmy bajki na telefon i puszczaliśmy dziecku w trakcie lotu. Teraz korzystamy z przenośnego DVD. To idealne rozwiązanie. Tym razem oprócz odtwarzacza DVD mieliśmy również słuchawki. Porządne, duże słuchawki zasłaniające dziecku całe uszka. To był strzał w dziesiątkę. Mała oglądając bajkę była zupełnie odcięta od tego, co się dzieje w samolocie. Nie słyszała pracy silników oraz płaczu innych dzieci. To ważne – w samolocie często bywa tak, że zaczyna płakać jedno dziecko, a po 5 minutach płaczą już wszystkie. Nie polecam zabawek składających się z wielu elementów, bo łatwo je pogubić, jest problem z ich podnoszeniem z podłogi. To samo dotyczy układanek.
Zalecam zdecydowanie aktywnie wykorzystać czas oczekiwania na samolot. Zazwyczaj na lotnisku musimy być 2 godziny przed odlotem. Mimo dużej ilości formalności, jakie zmuszeni jesteśmy przejść, zostaje nam sporo wolnego czasu. Nie siedźcie wówczas bezczynnie z dzieckiem. Biegajcie, spacerujcie, bawcie się w berka, chowanego czy inną zabawę. Ostatnio widziałam, jak mama bawiła się z dzieckiem odbijając nadmuchany balon. Taka zabawka jest lekka, zajmuje minimalną ilość miejsca przed nadmuchaniem zabawki, a zmusza dziecko do aktywności. Coraz częściej na lotniskach można spotkać się z małym placem zabaw dla dzieci. Korzystajmy więc z tych dobrodziejstw. Skracamy w ten sposób czas oczekiwania i ułatwiamy dziecku znosić trud podróży.
Na koniec najważniejsza wskazówka. Bardzo wiele osób boi się latać samolotem. Nie zarażajmy tym lękiem dziecka. Samolot to wciąż najbezpieczniejszy środek podróży. W samochodach codziennie giną setki ludzi na całym świecie. Katastrofy samolotów zdarzają się bardzo rzadko. Nie pytajmy więc dziecka: a nie boisz się lecieć samolotem? Już samo pytanie, zadane w ten sposób powoduje, że nawet jeśli dziecko nie zdawało sobie sprawy z jakiegokolwiek zagrożenia, teraz zacznie się zastanawiać, czego właściwie ma się bać. Uczulmy wszystkie babcie, ciocie i innych, aby oni także nie poruszali tego tematu.
Osobiście, zachęcam do korzystania z podróży samolotem, jako środka transportu. Zdecydowanie wolę spędzić 4 do 6 godzin w samolocie i znaleźć się w innej części świata z gwarancją pogody, niż spędzić w samochodzie 12 godzin, żeby dostać się nad polskie morze, bez żadnej gwarancji pogody.
Pozdrawiam,
Dorota Śliwińska
Autorka: Mama Dom Praca