Dziś wyjątkowo nie o samym Londynie, a o jego okolicach.
Brighton – miejsce przedziwne i chyba jedno z najbrzydszych wybrzeży, jakie miałam okazję odwiedzić w swoim życiu. Nie zmienia to jednak faktu, że przebywając na co dzień w wielkim mieście, miło jest czasem zobaczyć morze i usiąść na leżaku. Pewnie dlatego to miejsce jest tak popularne wśród Londyńczyków. Bardzo dobra komunikacja ze stolicą Anglii (jedyne 50 minut w pociągu) sprawia, że w słoneczny weekend można tu spotkać setki turystów. Ceny noclegów są tak wysokie, że robi się od tego słabo. Jak dla mnie jedna, wielka komercja – brzydka kamienista plaża i nieproporcjonalne do wartości tego miejsca ceny. Na szczęście podczas naszego 2-dniowego pobytu trafiliśmy na zjazd motocykli i skuterów. Zapach morza, odgłosy mew i śniadanie w pobliskiej kafejce pozwoliły nam mimo wszystko czerpać przyjemność z pobytu w tym osławionym miejscu. Dziwne to Brighton, z jednej strony go nie znoszę, z drugiej morze przyciąga mnie jak magnes, przez co nie mogę oprzeć się pokusie przebywania tutaj. Z resztą same zobaczcie…
Pozdrawiam,
Anna Górecka
autorka: London Lavender