„O sztuce miłości” z pewnością nie jest pozycją do „poczytania” w czasie wolnym – do poduszki czy dla czystego relaksu. Sięgając po tę maleńką książeczkę, złożoną z niewielu ponad 100 stron i wydając na jej zakup zaledwie 25 złotych, musimy się liczyć z tym, że uruchomimy machinę myślenia. Przy przewracaniu kolejnych stron, będą co i rusz nachodziły nas coraz to nowsze przemyślenia. Będą rodziły się nowe oczekiwania i nowe pytania towarzyszące ciągłej świadomości swej niewiedzy, nieznajomości samego siebie i swych własnych uczuć.
Nie przeczytamy tej książki z zapartym tchem w dwa pochmurne wieczory. Na ten tytuł – na ten temat, należy bowiem poświęcić więcej czasu i refleksji. W minimalistycznym rozmiarze i skromnej ilości stron mieści się bowiem niesamowicie bogata treść, kipiąca od ogromu informacji, pretekstów do rozmyślań i zastanowienia się nad własnym życiem i uczuciami.
„Miłość, jak ją rozumie Fromm, to nie tyle uczucie, ile sposób zaangażowania wobec bytu, świata w ogólności, wobec społeczeństwa w dialogu, jakim jest działanie publiczne, praca, twórczość. Związek erotyczny, miłość dziecka, miłość braterska czy rodzicielska, przyjaźń – byłyby to w tym rozumieniu przypadki o szczególnych barwach i znacznej intensywności uczuciowej, przypadki owego nieustającego porywu.
Tak rozumiejąc miłość, Fromm zapewnia, że jest ona sztuką, której można się nauczyć.”
Tytuł „O sztuce miłości” może sugerować, że będziemy obcować z książką dotyczącą miłości pomiędzy kobietą, a mężczyzną, o erotyce, fizyczności, seksualności. Autor ku zaskoczeniu czytelników skupia się jednak na samej istocie miłości, jej wielowymiarowości i różnych odmianach. Można się nie zgadzać, co do wielu kwestii poruszonych w treści „Trudnej sztuki miłości”. Można kwestionować opinie wypowiadane przez autora, ale to właśnie dzięki tej złożoności tematyki, opisywana lektura zmusza do refleksji nad własnym sposobem odczuwania miłości, jej przeżywania i „lokowania”.
Gdyby Erich Fromm – niemiecki filozof, socjolog, psycholog i psychoanalityk pochodzenia żydowskiego był jeszcze wśród nas, wielu czytelników po lekturze tej pozycji chciałoby zasiąść naprzeciw niego i przeciwstawić mu swoje opinie, na temat niektórych postawionych przez autora tez.
Sama chętnie dołączyłabym do tego grona i wypomniała Frommowi kilka jego problematycznych poglądów, które zostały przemycone w książce. Przykładowo, zdarzyło się autorowi stwierdzić, że najprawdziwszą i najczystszą formą „miłości za nic” jest miłość matki do dziecka, która kocha je bezwarunkowo jedynie za to, że „jest”. Zaś co do ojca, autor twierdzi iż kocha je za to, że dziecko spełnia jego oczekiwania. „Kocham cię, bo robisz to, co od ciebie oczekuję i tak powinno być”.
Ale jak to? – pytam siebie samej w myślach – Czy zatem ojciec nie może kochać swojego dziecka tylko za to, że jest?
I tu właśnie zaczyna się problem, autor milczy, a my pozostajemy ze swoimi przemyśleniami. To tylko jeden z wielu wątków, nad którymi warto by zatrzymać się, zastanowić i które warto by przedyskutować z Frommem, gdyby tylko nadarzyła się takowa, ponadczasowa możliwość. Niewątpliwie ta wymiana poglądów i argumentów nie miałaby końca.
Co istotne, książka – pomimo, iż wydana w 1956 roku jest właśnie „ponadczasowa”. To pozycja godna poświęcenia jej czasu i uwagi, dla podjęcia próby zrozumienia i przemyślenia czym jest dla nas „miłość”. Każdy twierdzi przecież, iż wie czym ona jest i wie na jej temat wszystko…. Czy aby na pewno?
Pozdrawiam Magda Brańka,
fotograf, współzałożycielka Fabryki Fotografii