Wczorajszy wieczór obfitujący w niskie ciśnienie i jeszcze niższe temperatury postanowiłam spędzić przyjemnie. Nie żebym w pozostałe dni tygodnia cierpiała wyjątkowo, niemniej chwil oddechu łapanego od pracy i zajęć „około-obowiązkowych” coraz więcej, przez co nawet najprostsza rozrywka urasta ostatnio do rangi przejażdżki rollercoasterem. Swój błogi, wolny czas zdecydowałam się przeznaczyć na kulturę, pech chciał – amerykańską. Z miejsc wytypowałam Multikino, z repertuaru… Ugotowanego.
Wiem, wiem, część z Pań zapiała właśnie z zachwytu na samo brzmienie tytułu. Była moda na taniec, moda na bieganie, moda na udział w triatlonie, no… a przynajmniej mini maratoniku – bez tego ani rusz, wśród znajomych z korpo światku. Pojawiały się stopniowo i odchodziły z wolna zatrzymując przy sobie najwytrwalszych weteranów. Przyszła wreszcie moda na gotowanie. Już nie tanie, szybkie, ekonomiczne… Z kostki rosołowej i resztek wędliny w lodówce… ale Gottowanie! Przez wysokie „t”. W idealnie doprasowanym fartuszku, z nożem firmy co to wypada ją znać w jednej ręce, z drugą ręką wpakowaną do torby z zakupami Almy. Gotowanie, w którym jajko na miękko, to wioska, przy dumnie brzmiącym jajku sous – vide.
Jeśli tego właśnie oczekujecie po filmie, szukałyście i znalazłyście, zaprawdę Wam powiadam. Widok płynnego żółtka rozkrawanego, a następnie rozpływającego się w zwolnionym tempie z wrodzonym sobie urokiem gęstej cieczy, na kawałku idealnie wyfiletowanej rybki, doprowadzi Was jak psa Pawłowa do rozstrojenia ślinianek. Będą charakterystyczne gesty posypywania potrawy przyprawą ruchem czterech palców i odgłosy trzepaczek rytmicznie ubijających obiecującą, puszystą piankę z białka. A treść? Fabuła?
Tej ostatniej będzie troszkę mniej… Będzie zły chłopak, który zbłądził w życiu, kiedy odniósł sukces, o jakim marzy każdy przeciętniak i powrót, jak zwykle – w wielkim stylu. Trochę emocji, nuta romansu, kilka jeszcze gorszych od niego typów spod ciemnej gwiazdy i urokliwy przyjaciel gej – wszystko co składa się na przepis filmu ugotowanego po amerykańsku. Zwrot akcji w liczbie: jeden – jedyny nieprzewidywalny. I Bradley Cooper, faktycznie – do zjedzenia…
Sala pełna, najedzona. Moda na gotowanie z wyższej półki działa jak widać skutecznie. Jedzenie celebrujemy już nie tylko na talerzach, szybach telewizorów i monitorach naszych komputerów, teraz zlizujemy je także z dużego ekranu, w formie przetartej papki, o tym, że dobro zawsze zwycięża…