Bycie rodzicem w obecnych czasach to nie lada wyzwanie. Ciągłe podejmowanie decyzji: dać komputer, czy nie? Kupić komórkę, czy nie? Pozwolić na grę, czy nie?
Tak, tym razem będzie o dylematach współczesności. Chciałabym osiągnąć w tych „medialnych” sprawach pewien wygodny konsensus, by wiedzieć, że nie szkodzę własnym dzieciom i zarazem nie odcinać ich od dobrodziejstw XXI wieku.
Myślę sobie, że rady typu „nie mieć w domu komputera, czy telewizora” niezbyt mnie przekonują, bo jak tu pokazać mikrokosmos lub inny dokument np. o Nowej Zelandii na ekraniku kompa? To nie ten sam efekt. Z kolei zrezygnować z komputera, to nie móc mieć dostępu do świata, do rodziny za oceanem, do konta w banku, czy do ciuchów, które nieważne, że przez Internet, ale też chcą być kupione…
Czy można więc żyć bez RTV i PC lub pochodnych? Pewnie tak, ale to nie moja bajka. Lubię korzystać z techniki. Tyle, że co innego ja, a co innego moje dzieci O siebie się nie martwię, że wejdę na strony, które nie są dla mnie. Mam w sobie taki filtr, który jak tylko kątem oka coś zauważę, to odwracam wzrok. Dzieci tego nie potrafią… Dzieciaki są jak gąbka, chłoną wszystko…
Włos się jeży, co na pierwszej stronie YouTube można spotkać… Dzieciaki nie mają złych intencji, one chcą tylko znaleźć np. muzykę albo fragment teledysku (to być może temat na osobny wpis, ale czy nie macie wrażenia, że są niekiedy potwornie ohydne?), a to co spotkają po drodze, niestety zostaje im w głowie…
Mózg koduje wszystko, a potem niekiedy wywala z siebie cały ten „brud”: poprzez lęki, agresję, problemy z kładzeniem się spać, z baniem się przed byciem samemu, przez wycofanie się, zamknięcie w sobie itp., itd. Te oznaki to taki wierzchołek góry lodowej, pod którą czai się z reguły wiele „okropieństw”.
Mimo wszystko uważam, że błędnie przyjęło się, że komputer jest straszny, deprawuje dzieci, taki istny diabeł wcielony. Tak będzie, jeśli rodzic nie przeprowadzi dziecka pewnymi „uliczkami” świata wirtualnego i co jakiś czas nie zajrzy co jego pociecha ogląda, co jest na „tapecie”.
Ja z moimi dziećmi mam pewne umowy, co do słuchania muzyki, klikania na różne strony. Nie jest idealnie. Jednak staram się znaleźć codziennie chwilę, by poklikać z nimi, by zobaczyć w co grają, posłuchać tekstów, których słuchają. By im towarzyszyć! Według mnie, nie chodzi tu bowiem o to, aby zrobić karczemną awanturę i podnosić larum zwrotami typu: W co ty grasz? Natychmiast to skasuj!
Nie chcę być policjantem, który „rozstrzeliwuje” swoje dzieci.
Osiągnięcie pozornych efektów polegających na tym, że dziecko w Waszej obecności, nie będzie oglądało pewnych rzeczy, nie pozostaje w żadnej mierze uspokajające. Jeśli znikniecie z pola widzenia, nic bowiem nie pohamuje Waszych dzieciaków, aby nie klikać tu i ówdzie. Wiem także, że jeśli zabronię czegoś definitywnie, dzieciak idąc do kolegi, może chcieć zrobić mi na złość. To droga donikąd, nie sądzicie?
Magdalena Kuprewicz, Anna Rozdejczer
Autorki bloga: Dogadani