ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

życie na facebookuJedną z najlepszych inspiracji wpisów, są dla mnie rozmowy z innymi ludźmi. I tak oto podczas przerwy śniadaniowej w pracy (choć mogłabym przecież napisać lunchu czy nawet „brunchu”) z chłopakami, padł temat presji, jaką obecnie narzuca na nas zewnętrzny świat.

W końcu wszystko jest tak idealne. Każdy wrzuca na swoje profile społecznościowe tylko najlepsze fotki, ukazujące estetycznie podane posiłki jak z magazynu kulinarnego. Konieczne stało się bycie fit o każdej porze dnia i nocy, cudowne podróże, nieziemskie imprezy…

Każdy przedstawia innym, tylko skrawek życia – często bardzo mocno podkoloryzowany. Tym sposobem wszyscy narzucamy sobie presję – aby żyć tak samo (lub przynajmniej udawać, że tak właśnie żyjemy). O ile przyjemniej byłoby czasem dowartościować się widząc, że znajomi także, jadają zwyczajne obiady, chodzą po domu w dresach i kapciach, a kiedy zażywają rozrywek, które z rzadka rzucą nam się w oczy – stanowią one tylko fragment ich szerszej, zwyczajnej rzeczywistości.

Z drugiej strony serce podpowiada mi jednak, że to fajne, gdy staramy się pewnym rzeczom w naszym życiu nadać jakąś wyższą rangę i jakość. Tak na przykład – jednym z moich ulubionych rytuałów stały się ostatnio sobotnie śniadania, podczas których zawsze staram się przygotowywać coś specjalnego, aby razem z M. delektować się naszym wspólnym, wolnym czasem…

Pytanie tylko, czy powinnam wrzucać na swój profil zdjęcia naszych weekendowych śniadań, z ukrytym dopowiedzeniem, że jadamy tak codziennie? Kogo może w ogóle zainteresować to, że w większości pozostałych dni mam niecałe 2 minuty na zrobienie kanapki, a i to nie zawsze, gdyż zazwyczaj to po prostu zwykła buła z szynką i serem. Może zatem to prawdziwe, zwyczajne życie nie byłoby już tak ciekawe?

Trudno mi wypowiadać się w tej kwestii. Moje profile świecą w końcu pustkami. Nie zalewają obserwatorów kolejnymi naciągającymi rzeczywistość fotkami, ani nie pieją zachwytem. A może prawda jest brutalna, a jedyną przyczyną braku odpowiedniej „dokumentacji fotograficznej” pozostaje to, że nie uważam swoich dań lub przeżyć za na tyle ciekawych, aby gdzieś je publikować? Obecnie wszyscy wrzucają tak odpicowane, piękne fotografie, że ciężko pokazać coś fajnego samemu. A może powody są jeszcze inne…?

selfie partyPatrząc na to z zupełnie innej perspektywy – zakładam, że fajnie jest móc inspirować innych – szczególnie, jeśli faktycznie robi się w życiu coś, co warte jest podzielenia się z otoczeniem. Być może więc właśnie takie „relacje ze swojego życia” – pokazywanie sposobów kreatywnego spędzania wolnego czasu, prawdziwej celebracji różnych, drobnych, szczęśliwych momentów, mogą skłonić kogoś do większej dbałości o detale i nauczyć cieszyć się z nimi bez ogródek. Prawda pewnie jak zawsze jest gdzieś pośrodku.

Czasem miewam jednak wrażenie, że pogubiliśmy się w tym wszystkim. Tworzymy jakąś osobną, żyjącą obok nas wizję podkoloryzowanej rzeczywistości, zamiast szukać i cieszyć się drobiazgami, które przytrafiają nam się w zwykłym, prawdziwym życiu. Fajna rozmowa z przyjacielem (nie na odświętnym obiedzie z trzech dań, przystrojonym jadalnymi kwiatami, ale choćby przy szklance z paluszkami), poranne wylegiwanie się w łóżku pod swoją zwyczajną kołdrą (bez wszystkich gadżetów i zdobień robiących dodatkowy klimat idealnych, facebookowych zdjęć) czy wspólne oglądanie ze swoim chłopakiem „Jeden z dziesięciu”, zacięta walka na pytania.

selfie na siłowniZapewne ilu ludzi, tyle odpowiedzi i przemyśleń. Dobrze jest inspirować. Wyjątkowo „dobrze” jednak byłoby także dostrzec i zrozumieć fakt, że inni żyją tak samo zwyczajnie jak i my, i naprawdę możemy choć odrobinę sobie odpuścić.

Dla odmiany postanowiłam więc przełamać konwencję i przedstawić Wam fragment swojej 'szarej rzeczywistości’ z przymrużeniem oka. Poniżej zatem, świetny przykład z życia wzięty. Oto i moja wieczorna stylówka z podróży do Rzymu. Na blogu pokazywałam wam piękne, klimatyczne zdjęcia Wiecznego Miasta, skrywającego się powoli w ciemnościach, mieniącego się światłami lamp…

happyholicW rzeczywistości zaś, kiedy wieczorem zrobiło się cholernie zimno, musieliśmy wspólnymi siłami wykombinować coś z niczego (inaczej zamarzłabym w swoich japonkach). Stąd więc ekstrawaganckie połączenie grubych szarych skarpet i balerin, a do tego piękne wzorzyste spodnie, sweter w jeszcze innym kolorze, i ja! Wyznaczałam trendy… Nie muszę chyba dopowiadać, że na domiar złego złapała w nas w drodze do naszego hotelu tak ogromna ulewa, że wylewaliśmy wodę z butów i nie potrafiliśmy odnaleźć na sobie suchej nitki.

Macie już dość tej prawdziwej, prawdziwej rzeczywistości?;)

Pozdrawiam,
Justyna Zielińska
autorka:  Happyholic.pl

- A word from our sposor -

Więc chodź pomaluj mój (facebookowy) świat…