Dzień 1…
Widzę piękny obraz – przedstawia dwie dziewczynki, jedna z nich ma warkoczyki łudząco podobne do tych, które nosi moja córka. Ubrana jest w gustowną spódniczkę, do której nosi figlarne skarpetki i urocze, dziecięce botki. Moje myślenie kieruje mnie automatycznie na utarte tory: „Kupię córce podobną spódniczkę. Matulu, jak ona w niej będzie wyglądać…”.
Nagle łapie się na odpłynięciu zbyt daleko od brzegu: „Nie! Stop! Przecież Zośka nie nosi spódnic. Nie cierpi w nich siadać!” – każda kobieta wie, że to prawdziwa sztuka, żeby usiąść w spódnicy tak, aby nie odsłonić za dużo. Z wolna rodzi się we mnie pokusa: „Może namówię ja jakoś do tego, pokażę, przekonam, że będzie wyglądała pięknie”…
Po raz kolejny mnie poniosło: „Nie! Stop! Przecież wygląda świetnie. Może nie jak na obrazku, ale nie musi przecież spełniać moich oczekiwań co do noszenia spódnic. Zwłaszcza wówczas, jeśli otwarcie deklaruje, że zwyczajnie ich nie cierpi.
Dzień 2…
Idę do sklepu, widzę szczęśliwą rodzinę, która uśmiecha się do mnie z baneru – aż ciśnie się do głowy myśl, że gdy wybiorę te meble, i moja familia stanie się szczęśliwsza. W nowych, firmowych kapciach z reklamy – otuleni nowym kocem, w tym wnętrzu, będziemy kochać się nawzajem, aż po kres naszego życia. Rzeczywistość jednak skrzeczy -ani kapci takich, ani szafek jak z reklamy, a i uśmiech jakby ostatnio szlag delikatnie trafił…
Ech, ale, miłość jest! – myślę sobie, stawiając się do pionu i wraca prawidłowa optyka.
Dzień 3…
Wybieramy wakacje. Zimą lubimy na trochę wyskoczyć w miejsca, w których możemy naładować słupki szczęścia, słońcem, którego w Polsce brakuje o tej porze roku. W myślach widzę już złoty kolor piasku, dzieci grzeczni bawiące się na linii brzegu bez zanurzania w wodzie powyżej poziomu kostek, wokół – kojąca pustka, drink z parasolka w ręce i zaległa, kobieca lektura w drugiej. W rzeczywistości jednak woda miewa inny kolor, zbyt silny wiatr unieżmoliwia czytanie i wyrywa z drinka rzeczoną parasolkę, a zamiast piachu w stopy wbijają się kamyki – że o „spokoju” dziatwy nie wspomnę…
OCZEKIWANIA VS. RZECZYWISTOŚĆ
I nie jest idealnie. I nie musi być.
Oczekiwania przekierowują naszą uwagę, na coś, czego nie ma i możliwe, że nigdy nie będzie. Pobudzają chęci na coś, co znajduje się często poza zasięgiem, zaś to, co w zasięgu naszych możliwości – przechodzi dzięki temu niezauważone. Życzymy sobie idealnych wyobrażeń, w miejsce skrzeczącej rzeczywistości.
Zdarza się, że jak dzieci – lubimy mieć wszystko zaplanowane i „obiecane”, a przeciwności i wszelkie „niezgodności z planem”, sprawiają, że czujemy się rozczarowani i nieszczęśliwi. Jedną z miar inteligencji człowieka, także tej, emocjonalnej, pozostaje umiejętność przystosowania się do zmieniających się warunków. Warto więc pracować nad tym, aby rozbieżność pomiędzy oczekiwaniami, jakie przejawiamy w stosunku do otaczającej nas rzeczywistości, nie przesłaniała nam tzw. „realu”. W końcu chodzi tu o bycie tu i teraz – kto próbował wie, że łatwo nie jest.
Głowa ciągle gada, porównuje, ocenia, podsumowuje – pogódźmy się z tym i nauczmy się to kontrolować. Elastyczność i spontaniczność to coś, co znacząco podniesie jakość naszego życia. Trzymanie w ryzach własnych oczekiwań, sprawia, że znacznie łatwiej jest korzystać w pełni z tego, co przynosi los.
I tego i Wam życzę!
Anna Rozdejczer
współautorka bloga: DOGADANI,
współzałożycielka: RELATEKA