Kamila to wysoka szatynka o niebieskich oczach i stylu korporacyjnej managerki. Na spotkanie ze mną przychodzi w ściśle przylegającej do skóry, eleganckiej, krwistoczerwonej sukience, z ołówkowym dołem po kolana. Jej ciemnokasztanowe włosy spływają po ramionach delikatnymi falami, układając się w rytm wygrywany przez trzepoczące na nadgarstkach, złote bransoletki. Moim zadaniem jest tylko przeprowadzenie z nią wywiadu.
Nic nie uprawnia mnie do ocenienia tego co robi i jak zarabia na życie, a jednak wpatrując się w te wszystkie złote świecidełka, czując unoszące się w powietrzu perfumy Palomy Picasso, słysząc stukot jej obcasów z najnowszej kolekcji LK Benneta, nie mogę oprzeć się przekonaniu, że zbudowała to wątpliwie moralne imperium na zwykłej, ludzkiej krzywdzie.
Chcąc zatuszować rzedniejącą minę, wypytuje więc na początek o to jak wpadła na pomysł, żeby stać się „Testerką wierności”. Kiedy zdystansowana do granic możliwości, myślę, że skończy się na kolejnej post-korporacyjnej historii, o tym jak spełnić się zawodowo po wypluciu przez korpo-machinę, bohaterka mojego wywiadu całkowicie bez pardonu, gwałtem jakby, przerywa granicę mojego komfortu pytając:
– Pani ma męża?
– Mam. – odpowiadam zaskoczona.
– Jest Pani przekonana o jego wierności? – pyta tym bezczelniej.
– Co to ma do rzeczy w kwestii odpowiedzi na moje pytanie?! – rzucam zniesmaczona, usiłując ponownie zbudować między nami granicę zdrowego dystansu.
– Jeśli tak, należy Pani do 30 % szczęściar, które ręcząc za wierność swojego mężczyzny własną głową, przeżyłoby w całości to wyzwanie. 70 % żonatych mężczyzn przyznaje się do zdrady swojej partnerki. Zaledwie 2/3 ich żon, zdaje sobie sprawę z faktu, że są oszukiwane. To nie moje obserwacje proszę pani. To statystyki z badań przeprowadzonych w Stanach. – deklamuje, jakby używała tych wyników w regularnej walce ze stawianymi sobie zarzutami.
Statystki istotnie wydają mi się przytłaczające. Nie dając się jednak zbić z pantałyku dopytuję o kobiety, które z niezrozumiałych mi pobudek decydują się świadomie i z premedytacją, wystawiać swoich ukochanych na starcie z Kamilą.
– To kobiety takie jak ja, Pani lub ona – odpowiada wskazując na siedzącą nieopodal nas klientkę restauracji. – Kobiety, którym zależy. Tak bardzo, że chcą posiąść pewność, że poza nimi, nie ma i nie będzie już żadnej. Sprawdzają mężów, narzeczonych czy kochanków. Nie chcą słyszeć, że zdradził. Pragną błogiej świadomości, że nigdy tego nie zrobi, bo nie ma do tego skłonności.
– Pani sprawdza skłonności?
– Wyłącznie. Nigdy nie posuwam się do przekraczania zdrowych granic. – odpowiada oburzona, jakbym właśnie zarzuciła jej rozwiązłość – Raz zdarzyło mi się przyjąć od „obiektu” wymuszony przez niego pocałunek w policzek. Zazwyczaj kończy się jednak na podaniu numeru telefonu.
– „Obiekty” to tak ich Pani nazywa?
– To określenie, którym posługuje się większość testerek. Nie chcemy przywiązywać się do poszczególnych historii, zapamiętywać imion, kojarzyć twarzy. Staramy się nie angażować w to emocji. Zdaję sobie sprawę, że wchodzę z butami w czyjeś życie i staram się zrobić to higienicznie. Na tyle, na ile jest to możliwe. Niby to działam na czyjeś wyraźne życzenie, ale wciąż bez wiedzy i woli testowanego mężczyzny. Muszę więc zachować pełen profesjonalizm w podejściu do jego osoby i balansować na krawędzi, aby kobieta, która płaci za moją usługę była zadowolona, a obiekt nie zorientował się w sytuacji.
– Usługa ma mieć swój konkretny przebieg, cenę i rezultat. Brzmi jak chleb powszedni przeciętnego usługodawcy. Tak się Pani czuje?
– Wykonuję swoją pracę uczciwie i pobieram za nią wynagrodzenie. Wiem, że chodzi Pani o moralny aspekt tego cegło zamieszania, ale czy prawnik zastanawia się nad moralnością swojej usługi, kiedy broni przestępcy? Albo ubezpieczyciel, podnosząc swoje słupki sprzedażowe ubezpieczeniem, które nie ma racji bytu? Nie każda praca jest krystalicznie przejrzysta pod względem moralnym, ważne żeby trzymać się pewnych zasad i działać w zgodzie z wolą klienta, jednocześnie nie naruszając przy tym prawa. Z tego co mi wiadomo, w Polsce nie obowiązuje zakaz flirtowania. Ba, nawet gdyby obowiązywał – ja nie flirtuję, nie czerpię żadnej przyjemności z rozmowy lub faktu spotkania z mężczyzną, którego poddaję swojemu testowi. Zbieram informacje, dostosowuję strategię, a potem doprowadzam do mementu, który wystarczy, aby ustalić testowany złapał haczyk.
– Strategia, haczyk, brzmi jak polowanie…
– I takim jest. Poluję na niepożądane zachowania, sygnały i tendencje, których partnerki tych mężczyzn nigdy nie byłyby w stanie sprawdzić w naturalnych warunkach. Mogłyby poprosić o podobne obserwacje przyjaciółkę, siostrę lub znajomą z pracy. Po pierwsze jednak nigdy nie uzyskałyby wiarygodnego wyniku. To oczywiste, że w tym podobnych sytuacjach, ich partner będzie starał się hamować spontaniczność swojej reakcji, z obawy przed wyjawieniem całej sytuacji wybrance jego serca. Po drugie natomiast, nie umniejszając zdolnościom interpersonalnym tych kobiet, zakładam że żadna z nich nie przygotowuje się do ewentualnej prowokacji, tak wnikliwie, jak robi to testerka. Tymczasem odpowiednie przygotowanie to część wspomnianej przeze mnie strategii. Grunt to odpowiednie rozpoznanie tematu. Musimy zdawać sobie sprawę z tego kim jest dany mężczyzna, co lubi, jakie kobiety są w jego typie. Jeśli dowiaduję się, że facet uwielbia podróżować po Ameryce Południowej, muszę przygotować dla siebie wiarygodną historię o tym, jak zaraz po studiach wyruszyłam do Meksyku w podróż za jeden uśmiech. Nie mogę dać się złapać na tym, że nie wiem czym jest w Meksyku Dzień Marynarza i jak smakuje chile rajas.
– To działa?
– Oczywiście. Dla mężczyzn, możliwość porozmawiania z kobietą o swojej pasji lub zainteresowaniach na równych, partnerskich warunkach, to niezwykła rzadkość. Kiedy, niby to przypadkiem napotkana kobieta, zaczyna rozmawiać w jego języku, fascynacja mężczyzny samym tym zbiegiem okoliczności, powoduje często chęć kontynuowania znajomości, a mnie ułatwia możliwość sprawdzenia, jak „obiekt” zachowuje się w sytuacji natrafienia na kobietę w pełni odpowiadającą jego oczekiwaniom.
– Styrany wieloletnim związkiem mężczyzna, spotyka więc swój ideał. Czy to w ogóle możliwe, aby test zakończył się dla niego pozytywnie?
– Oczywiście, zdarzają się przypadki mężczyzn, którzy zachowują zdrowy dystans. Albo w ogóle nie podejmują głębszej konwersacji, albo po grzecznościowej wymianie zdań, przepraszają mnie i oddalają się do swoich spraw. Niestety należą oni do mniejszości.
– Większość proponuje coś więcej?
– Tylko nieliczni są na tyle bezpośredni, aby przy pierwszym kontakcie rzucać dwuznaczne propozycje. Zdecydowana większość ogranicza się do komplementów, pytania o moje plany na najbliższą przyszłość, upewniania się, że bywam w danym miejscu częściej. Często pytają o numer mojego telefonu, możliwość zaproszenia mnie na lunch lub typowego „wyskoczenia gdzieś, kiedyś, pogadać…”.
– Podanie numeru, kolacja w drogiej restauracji, spotkanie w hotelowym pokoju – któraś z tych rzeczy wchodzi w grę? Kiedy uznaje Pani swą pracę za wykonaną?
– Wszystko zależy od zlecenia. Każda kobieta inaczej pojmuje zdradę. Jednej wystarczy, że jej mężczyzna patrzy z pożądaniem na inną kobietę i prosi ją o numer telefonu. Druga uważa, że tym podobne zachowanie jej męża lub kochanka, o niczym jeszcze nie świadczy. Wie, że jest łasy na kobiece względy, lubi kokietować i adorować kobiety, ale rzadko traktuje je poważnie. Dla takiej kobiety, dopiero zjawienie się przez jej partnera w konkretnym miejscu i czasie świadczy o tym, że mężczyzna gotowy był do tego, aby zdradzić.
– Seks wchodzi w grę?
– Nie u mnie. Fakt pojawienia się na umówionym miejscu i w ustalonym czasie, np. hotelowym pokoju lub pod konkretnym adresem, musi klientce wystarczyć. Wiem jednak, że są w tym świecie testerki, które przekraczają te granice. Dostarczają wtedy dowodów do procesów rozwodowych i innych celów, o których wolę nawet nie wspominać. To jednak nie moje bajka. Są pewne granice.
– A te kobiety… Są Pani wdzięczne?
– A Pani, wolałaby, żeby zdradził naprawdę czy w warunkach laboratoryjnych?…
felieton: Magdaleny Nikiel
dla KoBBieciarnia Beauty&The Business