I martwi mnie to. Może za dużo naczytałam się książek typu; Grzeczne dziewczynki idą nie nieba, niegrzeczne tam gdzie chcą! Może dlatego, że jestem generalnie przeciwniczką grzecznych dziewczynek, takich w różowej nakrochmalonej sukieneczce, w białym ażurowym sweterku i czarnych lakierkach. Nie żebym miała coś przeciw takim dziewczynkom, są słodkie. Z tym, że nie moja to bajka.
Pewnie dlatego, że ja taką dziewczynką nie byłam. Każdy płot, kałuża, rzeczka w okolicy była moja. Każde drzewo. Zabawy, często niedozwolone przez rodziców, były na porządku dziennym, wieczornym, a czasem nawet nocnym… Drażnienie psa, zakończone dziurą w dupie Jolki F. z sąsiedztwa. Z Aśką K. chowałyśmy się za żywopłot, na chodnik wystawiając portmonetkę na sznurku. Jak się po nią ktoś schylał, to my myk, za sznurek i portmonetka znikała w krzakach.
Moja pierwsza klasa to nie był łatwy czas… dla mojej mamy. Niemal codziennie była wzywana do szkoły, bo moja inwencja w niesubordynacji i realizowaniu własnych pomysłów bez względu na to, czy się to podobało nauczycielowi, była nieograniczona. Oczywiście solennie obiecywałam poprawę i następnego dnia wymyślałam coś innego. Nie pamiętam wszystkich wyczynów. Na pewno miałam w nosie siedzenie na lekcji w ławce, a nawet w klasie, sama wymierzam sprawiedliwość, decydowałam, kiedy mam przerwę śniadaniową. A pamiętać należy, że to były lata pradawne… i od uczniów wymagano mundurków, noszenia tarcz i trzymania dyscypliny.
Dlatego czasami mam nerwy na moją młodą, gdy wciąż pyta – mamo, a mogę to, mogę tamto… Możesz dziecko, do jasnej cholery, możesz! Jak najbardziej! Ja cię proszę, nie pytaj tylko bierz. Mam już dość historii typu – no bo ja wszystkich przepuściłam i dla mnie zabrakło. Nie ma nagrania, bo zawsze na końcu się przedstawiam i brakuje czasu.
Kiedyś zapytano mnie, czy moje dziecko czyta tego bloga. Nie czyta, ale do tej pory publikowane tu treści mogły wpływać pozytywnie na jej morale. Fragmentu poniżej lepiej żeby nie czytała. Na razie przynajmniej.
Otóż dumna jestem z tego, że moje dziecko w pierwszej klasie wybrało się na wagary. Niedaleko, bo do szkolnej świetlicy zamiast na lekcje i jeszcze pociągnęło ze sobą trójeczkę kolegów. A ostatnio ma napisać referat, co jest swoistą naganą za niesforne zachowanie na lekcji. Dotknęło to czterech chłopaków i moją młodą.
Nareszcie!
Dlatego będę ją subtelnie popychać w kierunku niegrzeczności. Tej, która każe sprzeciwiać się niemądrym regułom, bezrefleksyjnemu posłuszeństwu, skromnie spuszczonym oczom, umniejszanej roli dziewczyny i kobiety w społeczeństwie, dyktatowi stania w jednym szeregu, pytaniu wszystkich o pozwolenie…
Z tym, że tego wpisu nie powinna czytać jeszcze przez najbliższych kilka lat, bo wyobraźcie sobie, gówniara zaczyna pyskować i stawiać się. A przecież mamy trzeba słuchać!?
Na dygresję sobie pozwolę a’ propos lat pradawnych. W czasie moich spotkań autorskich w jednej z bibliotek wyjaśniałam dzieciom (między 7 a 9 rokiem życia), że gdy byłam w ich wieku, to jeszcze nie było wtedy Internetu. Na twarzy młodych słuchaczy odmalowała się konsternacja, a jeden chłopak niepewnie zapytał – a czy wtedy żyły dinozaury?
Jolanta Reisch-Klose