ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

znow nauczę się śmiać jolanta reisch klose

Już nie pamiętam, kiedy się głośno śmiałam. Tak naprawdę! Do rozpuku… do bólu brzucha, To znaczy pamiętam, ale było to tak dawno. Za długo musiałam szperać w pamięci żeby to znaleźć…
… leżę na bordowej wersalce w pokoju na piętrze, który dzielę z młodszą siostrą. Jej akurat nie ma, a ja mam książkę. Pamiętam, że była to książka Joanny Chmielewskiej, chyba „Studnie przodków”? A może co innego. Chyba scena, jak tygrys zżerał Capustę. Tak się śmiałam, że spadałam ze wzmiankowanej wersalki… Miałam wtedy może 18 lat i bardzo często się śmiałam. Głośno, cicho, w sobie, z siebie. Pamiętam, śmiałam się.

Na pewno też w Niemczech, miałam więcej lat a na kolanach maleńką córeczkę. Gadałam do niej ciągle. Bo nie miałam wtedy przez całe dnie nikogo innego do pogadania. I tak gadałam, robiłam różne śmieszne rzeczy, ona się śmiała, głośno, jak tylko dziecko potrafi. A ja się śmiałam z tego, że ona się śmieje.

Teraz, gdy to piszę, to płaczę. Nie chcę, ale płaczę. Łzy kapią, jedna za drugą. Nie wiem dlaczego. Bo ostatnimi laty, powoli, podstępnie ktoś ukradł mi śmiech. Ktoś? A może ja sama go wygoniłam. Ten głośny szczery, oczyszczający śmiech.
Nie mam go w sobie. I co jest jeszcze bardziej straszne, nie ma go zbyt wiele na co dzień w moim życiu. Tym samym, w życiu mojego dziecka. Pojawia się przy wyjątkowych okazach, znienacka (to akurat dobrze), ale nie za często. Teraz, gdy o tym myślę, wiem, że te chwile przychodzą zdecydowanie za rzadko

Gdy wymyśliliśmy sobie, że chcemy dziecko bez względu na wszystko, gdy już wybraliśmy ją z wielkiego zastępu dzieci oczekujących na rodziców, a ona – nie bez powodu – wybrała nas, obiecaliśmy, że damy jej wszystko. Nie kolejną lalkę Monster High czy plastikowego konika do kolekcji. Że damy jej wszystko co najlepsze; miłość, radość, mądrość, dobre życie. Czasami mam wrażenie, że na obietnicach się skończyło. Chociaż się staram. Może za bardzo, a może za mało. Na pewno za mało.
Ale to się zmieni. Od dzisiaj, bo dzisiaj przyjeżdża po tygodniu nieobecności.

Będzie wiele rzeczy, które do tej pory sobie obiecywałam, że będzie. Teraz będzie na pewno.
Będzie też głośny śmiech. Bo można się go nauczyć. Mam instrukcję. I miałam to szczęście, że instruktora poznałam osobiście, jakieś dwa lata temu. Na studiach, na „Jagiellonce” w Krakowie. Piotr wrócił świeżo z Indii, gdzie poznał jogę śmiechu. Raz, przed zajęciami zrobił nam krótki warsztacik. Kazał się śmiać na zawołanie, robić dziwne miny, wygibasy, pozy. Było nawet śmiesznie.

Wiem, że nie będzie łatwo, ale od jutra zaczynam treningi. Na początku pewnie będę udawać, ale jak zapewnia Piotr – powtarzając za swoim indyjskim nauczycielem – nie ma różnicy, czy śmiech jest udawany czy prawdziwy. Każda jego forma działa terapeutycznie. Trzeba udawać tak długo, aż przyjdzie ten prawdziwy.
No to zaczynam…

PS. Kilka faktów na temat śmiechu
– po ziewaniu i drapaniu się jest najbardziej „zaraźliwą” ludzką reakcją
– śmiech na krótko uśmierza ból
– w średniowieczu terapię śmiechu stosowano jako pomocną przy gojeniu ran
– w wielu szpitalach na świecie stosuje się śmiechoterapię (oczywiście nie w Polsce, u nas stosuje się z powodzeniem terapię zabijającą najdrobniejszy nawet uśmiech)
– śmiech odchudza, bo śmiejąc się spalamy kalorię (coś, dla mnie choć nie potwierdzone naukowo)

Jolanta Reisch-Klose

matkanieidealna.blogspot.com

- A word from our sposor -

Znów nauczę się głośno śmiać…