Pamiętam pierwszego maila jaki do mnie wysłał. Nie był do końca poetycki. „Hej, Twój profil brzmi interesująco..” napisał. Dziś patrzę wstecz i zastanawiam się, jakim cudem te wyjątkowo proste słowa, zdołały zapoczątkować całą, późniejszą historię.
Swą lakoniczną notkę przesłał mi za pośrednictwem randkowego portalu. W momencie gdy przestąpiła próg mojej skrzynki odbiorczej, miałam na koncie 30 lat, pełnoetatową pracę sekretarki w dużym inwestycyjnym przedsiębiorstwie i wciąż za wiele niespełnionych ambicji. Codzienne sprawdzenie skrzynki na randkowym portalu stanowiło dla mnie wówczas największą rozrywkę.
„Nie jestem zainteresowana” – odpisałam.
Nie dawał za wygraną…
Nieśpiesznie przejrzałam jego profil. Mieszkał z dala od mojego miasta, informacji „o sobie” miał raczej niewiele, a co najważniejsze, nie miał nawet zdjęcia. „Nie jestem zainteresowana” – odpisałam. Nie dawał za wygraną. W kolejnej wiadomości otrzymałam już kilka rozluźniających atmosferę żartów, parę zdań dla niby-przypadkowej prezentacji intelektu i małą fotkę. Nagle okazało się, że pomimo iż z daleka – spełnia niechybnie wszystkie kryteria. Tak się zaczęło. Później były już tylko dziesiątki maili utrzymywanych w charakterze coraz mniej grzecznego flirtu. Do czasu, gdy po dwóch tygodniach korespondowania na odległość – zaproponowałam spotkanie. Na tego malia dla odmiany nie odpowiedział, zapadła niezręczna cisza. Po trzech dniach i setkach odświeżeń listy wiadomości w skrzynce odbiorczej – odpisał.
„Słuchaj, przepraszam, spieprzyłem to. Powinienem był wyjaśnić Ci od razu, że nie szukam niczego poważnego”. Czego zatem szukasz?? – pomyślałam – Przyjaciółki do zabicia nudy w godzinach pracy?! Wiedziona irytacją przestałam na jakiś czas odwiedzać swoją pocztę.
Po kilku dniach coś podkusiło mnie, aby sprawdzić ją po raz kolejny. Czułam, że może się złamać, a może bardziej – na to właśnie liczyłam. I miałam rację. „Przepraszam Cię. Od kiedy zmarł mój ojciec nie potrafię zbliżyć się do ludzi”. Dalej było już tylko wiele przeprosin, obietnic poprawy i kajania się, popędzanego niezdrowym samokrytycyzmem. Powiedział, że zalogował się na portal randkowy żeby przezwyciężyć nieśmiałość, ale żadna kobieta nie zwróciła tutaj jego uwagi – dopóki nie pojawiłam się ja. Kobieta, z którą mógłby wreszcie stworzyć prawdziwy związek. I to właśnie przeraziło go najbardziej. „Proszę” – pisał błagalnie – „daj mi jeszcze jedną szansę”. Wahałam się. Temu facetowi udało się mnie zranić po dwóch tygodniach znajomości. Wiadomość brzmiała jednak emocjonalnie i prawdziwie, a pomimo jego ewidentnych wad, nie mogłam zaprzeczyć prostej prawdzie – polubiłam go, jak mało kogo. Może więc zasługuje na kolejną szansę – pomyślałam. „Ok, możemy kontynuować tę znajomość” – odpowiedziałam – „Ale dość tego mailowego pieprzenia. Chcę usłyszeć Twój głos, jak najszybciej”.
„(…) śniłam, że właśnie układam sobie życie.
Po 30 latach trafiłam w przysłowiową dziesiątkę…”
Zadzwonił jeszcze tego samego wieczoru. Przez telefon wydawał się jeszcze mądrzejszy i zabawniejszy. Planowałam zanurzyć tylko palec, by sprawdzić temperaturę wody, tymczasem wpadłam jak śliwka w kompot. Rozmawialiśmy godzinami, o wszystkim – od zepsutego dzieciństwa począwszy, po pracę i pierwsze pocałunki. W przeciągu kilku tygodni rozmawialiśmy codziennie, a długość naszych telefoniad wzrosła do obsesyjnych 6-8 h na dobę. Dzwoniłam kiedy tylko docierałam do pracy. Zdarzało się, że wykorzystywałam na telefon każdą, najkrótszą choćby przerwę, wieczorem – podbijaliśmy stawkę o kolejnych parę godzin. Odwoływałam swe wieczorne plany tylko po to, aby być pod telefonem. Ubierałam piżamę, kładłam się do łóżka i wykręcałam jego numer. Przyjaciele pytali co się ze mną dzieje. Cóż miałam odpowiedzieć? Na tamtem czas śniłam, że właśnie układam sobie życie. Po 30 latach trafiłam w przysłowiową dziesiątkę.
Wreszcie znów wypłynął temat spotkania. Tym razem podszedł do niego dużo spokojniej. Żartował tylko, że na żywo nie wygląda już tak korzystnie i obawia się, że po spotkaniu stracę zainteresowanie jego osobą. Tak naprawdę, ja też trochę bałam się tego spotkania. W poprzednim związku tkwiłam z kompletnie niedojrzałym emocjonalnie mężczyzną. Obawiałam się powrotu do starych schematów. Potrzeba poznawania kolejnej osoby, na nowo i od podstaw, zamiast kusić – znów zaczęła mnie przerażać.
„Którejś nocy, przeszliśmy na wyższy level.
Nie pamiętam już jak się zaczęło (…)”
I tak kontynuowaliśmy nasz telefoniczny pseudo-związek przez kolejne tygodnie. „Kiedy z Tobą rozmawiam, nigdy pierwszy nie mam ochoty kończyć” – napisał kiedyś w smsie – „Chce wiedzieć o Tobie wszystko, chce dzielić się z Tobą wszystkim co dzieje się u mnie. Uwielbiam Cię za to jaka jesteś mądra i seksowna. Podoba mi się Twoja wrażliwość i szczerość. Podoba mi się, że jesteśmy inni.” Istotnie, byliśmy całkiem różni. Ja – dusza towarzystwa, najszczęśliwsza wśród grupy przyjaciół, gwaru i głośnego śmiechu. On – zdeklarowany introwertyk, nie dostrzegający sensu w towarzyskich rautach. Na etapie rozmów telefonicznych nie stwarzało mi to jednak większej różnicy.
Którejś nocy, przeszliśmy na wyższy level. Nie pamiętam już jak się zaczęło. Powiedziałam coś o swojej piżamie, a on wspomniał nagle, że wolałby gdybym jej nie miała. Od tej rozmowy, każda kolejna, o ile tylko toczyła się w godzinach wieczornych upływała na…, no właśnie, jak to nazwać – tele-seksie? Opowiadaliśmy sobie o najbardziej skrytych fantazjach. To zaskakujące jak bardzo widoczne i regularne stawało się pokonywanie kolejnych barier wstydu, na odległość.
Mijały kolejne miesiące. Nie umiem wyjaśnić swojego stanu w tamtym czasie. Z jednej strony, w krótkim okresie stał się mi ogromnie bliski, bliższy niż ktokolwiek (spotykałam się w tym okresie incydentalnie z kolejnymi przypadkowo napotkanymi mężczyznami, ale żaden z nich nie wywarł na mnie wrażenia większego niż on). Z drugiej, chciałam utrzymać ten stan jak najdłużej – wolałam więc kontynuować tę telefoniczną znajomość ze strachu, że po spotkaniu na żywo, moja bańka mydlana pęknie. Raz po raz w głowie kołatały mi myśli o spotkaniu, ale wtedy dzwonił – on, a cichy głos rozsądku wespół z głośnym krzykiem obawy przed rzeczywistością, zagłuszały mi skutecznie odczucie ciekawości.
„Pamiętam jeszcze, że przy końcu zażartowałam,
że pasowaliby do siebie (…)”
Tego wieczoru byłam na kolacji z Aliną. Kurtuazyjny wypad w odpowiedzi na zaproszenie nowej, z pozoru sympatycznej koleżanki z pracy. Bateria w telefonie wysiadła na długo przed planowanym terminem powrotu do domu. Pory jego telefonów, tak jak i numer – znałam jednak na pamięć. Pożyczyłam telefon od Aliny. Włączyłam na głośnomówiący. Na wstępie rozmowy uprzedziłam go, że rozmawiam przez głośnik. Powiedziałam, że odezwę się po powrocie. Zapytał gdzie jesteśmy i jak smakowała kolacja. Alina wtrącała od czasu do czasu swoje trzy grosze, po chwili i ona śmiała się z jego żartów, sama dopowiadając puentę. Pamiętam jeszcze, że przy końcu zażartowałam, że pasowaliby do siebie. Ona spokojna i wywarzona analityczka, on melancholijny introwertyk z wyboru. Tego wieczoru znów uprawialiśmy tele-seks.
Minął kolejny tydzień, potem dwa. Z niepokojem stwierdziłam, że ilość nieudanych prób połączenia z jego permanentnie zajętym numerem telefonu, z dnia na dzień zaczyna się zwiększać. Za kilka dni, w pracy Alina wspomniała o ostatnim meczu Polaków. „Trampkarze, ducha drużynowego im brakuje! Każdy gola chce strzelać do swojej bramki!” Zdanie jak zdanie, może i głupie, ale ukłuło mnie jak rzadko. Przecież to zdanie wyrwane z jego ust! – zadrżałam w środku. Nie mogłam się powstrzymać, zapytałam wprost czy rozmawiają. Usłyszałam gorzką prawdę. Jeszcze tego samego wieczoru, postanowiłam „dobić” temat. Wypuściłam go w pole zaskakując stwierdzeniem „Słyszałam, że z Aliną też kochasz się na odległość”. Desperackie do granic, a jednak, miało położyć kłam najgorszemu. Zamiast tego – potwierdziło me obawy.
Jeśli pytacie o zakończenie tej historii, odpowiem. Alina i On zaczęli się spotykać. Nie wiem czy bardziej zabolało mnie to, że w przeciwieństwie do „nas” przeszli jeszcze jedną rundę, czy to, że swoim zwlekaniem sama zaprzepaściłam szansę na znalezienie się w finale. Wiem jedno – z mężczyznami należy spotykać się w realu (o ile tylko, już na pierwszy rzut oka nie wydadzą się psychopatyczni). Z koleżankami – rozmawiam teraz głównie przez telefon, na odległość lub na osobności.