Po wygranej w pierwszej edycji polskiego Projektu Lady, o jego finalistce – Patrycji Wieji zrobiło się głośno. Choć z uwagi na wyjątkowo charyzmatyczny charakter uczestniczki, już na długo przed finałem sieć wrzała od głosów typujących ją do zwycięstwa, znacznie więcej materiałów dotyczących jej osoby skupia się do dziś, na okresie sprzed wstąpienia do Projektu. Oczekując na spotkanie z Patrycją podejrzewałam więc, że po programie część dostępnych w sieci informacji na jej temat, straciła na aktualności. Z natury rzeczy podchodząc sceptycznie do idei wszelkiej maści show o życiowych metamorfozach, nie spodziewałam się jednak, że w tym przypadku spotka mnie tak duże zaskoczenie.
Umawiamy się na 20.00. Czekam więc na Patrycję w sali restauracyjnej AsianStation, bielskiego Hotelu Prezydent. W drzwiach pojawia się z dwuminutowym spóźnieniem. Dokładnie takim, jakiego potrzeba, aby zrobić pierwsze wrażenie. Wita mnie szerokim uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni, zniżając głos i delikatnie prostując się przy wypowiadaniu swojego imienia i nazwiska. Siada do stołu, zakłada nogę na nogę prezentując idealnie dobrane do burgundowej góry, botki na eleganckiej, wąskiej szpilce. Wycisza telefon, odgarnia grzywkę uroczo opadającą na oczy, zamawia u kelnera najlepszą w mieście herbatę jaśminową i zaczyna przepraszać mnie za spóźnienie. Niby taka sama jak na szklanym ekranie, a jednak zupełnie inna. Świadoma każdego ruchu, ważąca każde słowo, a przy tym ciągle, rozbrajająco szczerze i szeroko uśmiechnięta. Zaczynam wyczuwać podstęp: „Może zawsze taka właśnie była, a udział w programie był tylko świadomie zaplanowaną drogą do autopromocji?”. Zanim zdążę skrzętnie ukryć je na twarzy, wyczuwa w lot krążące mi po głowie wątpliwości i rozpoczyna rozwiewać je z każdym kolejnym słowem:
– Wiesz, pamiętam moment kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o programie. To był czas, w którym czułam, że moje życie stanęło w miejscu, bez sensu i celu. Dwa lata temu, po skończeniu studiów I stopnia i otrzymaniu dyplomu, postanowiłam wyjechać do Niemiec. Zatrzymałam się u siostry, chciałam zarobić co nieco i powrócić do Polski z zaoszczędzonymi pieniędzmi. Zatrudniłam się w klubie. Nie takim ze striptizem, klatkami czy rurkami dla tancerek. Najzwyczajniejszym klubie dla młodzieży, w którym młode dziewczyny tańczące na podeście dla dj-ów miały za zadanie rozkręcać imprezy i zagrzewać gości klubu do zabawy w rytm muzyki. Miałam 22 lata, w Polsce skończyłam wychowanie fizyczne, oferty pracy w Niemczech nie sypały się jak z rękawa, a mnie zależało na stałych, pewnych zarobkach. Wciąż czułam jednak, że mogę i pragnę czegoś więcej. Tego dnia siedziałam na kanapie i ślepo wpatrywałam się w ekran telewizora. Nagle pojawiła się reklama: „Jesteś imprezowiczką? Nie masz pomysłu na siebie? Chcesz zmienić swoje życie? Zgłoś się do programu Projekt Lady!”. Pomyślałam wtedy: „To jest moja szansa, musi się udać!” Zaryzykowałam i… wygrałam.
KoBBieciarnia: Tak po prostu? Ponoć zostałaś wybrana spośród tysięcy.
– Tak mi powiedziano. – uśmiecha się szeroko i odgarnia ponownie opadającą na oczy grzywkę – Na pierwszym castingu pożegnano mnie słowami: „Odezwiemy się do Pani”. Zrezygnowana ironicznie pomyślałam tylko: „Taa, na pewno to zrobicie…”. Ale oddzwonili. Zaprosili na kolejny etap, tym razem imprezę. Obserwowano na niej każdy ruch, słuchano każdej rozmowy. Obiecałam sobie, że nie zrobię wokół siebie sztucznego zamieszania, zostanę sobą i nie będę starać się zanadto zabiegać o zainteresowanie kamer. Tak naprawdę jako jedyne, razem z Angeliką Karwowską większość imprezy przesiedziałyśmy wtedy przy barze, zajęte rozmową. Okazało się, że wystarczyło; po jakimś czasie zadzwonił kolejny telefon, z zaproszeniem na nagrania. Najbardziej bałam się powiedzieć o tym mamie. Zadzwoniłam do niej i poprosiłam, żeby usiadła. Ku mojemu zaskoczeniu, ucieszyła się bardziej niż ktokolwiek i szczerze gratulowała biletu do programu. Rozumiała od początku, że może okazać się to dla mnie prawdziwą szansą.
KoBBieciarnia: Program był uszyty dla Ciebie na miarę?
– Teraz tak o tym myślę. Idealnie wpasował się w moje życie, etap, na którym się znalazłam. Niezależnie od tego gdzie byłam i co robiłam, zawsze czułam, że chcę występować – śpiewać, tańczyć, grać, być w centrum zainteresowania. To kwestia osobowości. Już w szkole podstawowej żartowałam z koleżankami, rozdając im swoje autografy wypisywane na podartych kartkach zeszytów. Choć nigdy nie miałam problemu z publicznymi wystąpieniami, przyznaję, że początkowa, ciągła obecność kamer w naszych pokojach i podczas zajęć, bywała lekko onieśmielająca. Po jakimś czasie zapominałyśmy jednak o ich istnieniu. To, co widzieliście na ekranach było prawdziwe – łzy, uśmiechy, kłótnie, zwierzenia. Pewnych emocji i zdarzeń nie dało się prowokować, ani kontrolować. Dziwi mnie, kiedy ludzie pytają nas o scenariusz. Nie było też szczególnej rywalizacji. Wspólnie czerpałyśmy przyjemność z przygody, jaką niósł nam program. Pierwszy raz rywalizację poczułam dopiero w finale. Małgorzata Rozenek zapytała mnie wtedy czy chciałabym wygrać. W przeciwieństwie do innych Uczestniczek, nie mówiłam nigdy, że sam pobyt w Radziejowicach był dla mnie wygraną. Oczywiście, że chciałam wygrać, chciałam być najlepsza. Być może ta właśnie determinacja zadecydowała o wygranej.
KoBBieciarnia: Co teraz? Zamierzasz przeprowadzić się do Warszawy?
– Jeśli moje życie po Projekcie potoczy się tak, że przeprowadzka będzie konieczna, z pewnością zamieszkam w Warszawie na stałe. Bezpośrednio po finale posypało się kilka interesujących propozycji. Zgłosiło się do mnie kilku menagerów, chętnych do pomocy przy stawianiu pierwszych poważnych kroków w świecie mediów. Otrzymałam wiele zaproszeń do wywiadów i spotkań. Zjadłam śniadanie z Panią Małgosią Rozenek, pierwszy raz w życiu byłam goniona przez dziennikarzy. W Warszawie wszystko działo się praktycznie z dnia na dzień, a moja obecność na miejscu, niezwykle ułatwiła sprawę. Póki co cieszę się jednak z powrotu do rodzinnego Bielska i dopóty będzie to możliwe, chętnie zostanę na miejscu.
KoBBieciarnia: Często wspominałaś o swojej sympatii do Małgorzaty Rozenek. Co ujęło Cię w niej szczególnie?
– To jaka jest na co dzień, poza kamerami. Błyskotliwa, silna, konkretna, zdecydowana, pełna profesjonalizmu. Pełna zachwytu patrzyłam, jak pracuje na planie – bez dubla i bez zająknięcia wygłasza kolejne kwestie, przechodząc do kolejnych etapów nagrań. Jestem jej wdzięczna za to, jak traktowała nas poza czasem nagrań, jak rozmawiała z nami, wspierała nas w chwilach załamania i… sprzątała nasze pokoje. Ona naprawdę jest perfekcyjna. Nawet podczas przypadkowej rozmowy z nami, bezwiednie chodziła po naszym pokoju i zbierała porozrzucane rzeczy, nie mogąc znieść bałaganu.
KoBBieciarnia: Czujesz, że Twoi bliscy – rodzina i przyjaciele uwierzyli w Twoją prawdziwą przemianę?
– Jestem tego pewna. Motywuje mnie fakt, że ludzie, którzy otaczają mnie na co dzień, obserwują mnie bacznie i czekają na kolejne kroki, sprawdzając na ile trwały pozostanie efekt Projektu. To tylko uświadamia mi, jak bardzo nie chcę ich zawieść. Dostaję setki wiadomości na Facebooku, uwielbiam czytać te najdłuższe.
KoBBieciarnia: Któraś szczególnie zapadła Ci w pamięć?
– Ta przy której rozpłakałam się ze szczęścia, pomieszanego z wzruszeniem. Trzy dziewczyny w moim wieku, skierowały do mnie wspólną wiadomość. Pisały w niej o tym, że przywróciłam im wiarę w to, że warto walczyć o siebie i że zawsze można zacząć wszystko od początku. Zaproponowałam im spotkanie, chciałabym poznać je osobiście. Mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić go do skutku. Jestem ich chyba tak samo ciekawa, jak one mnie.
KoBBieciarnia: Mężczyźni traktują Cię teraz inaczej?
– Tak, zmiana jest zauważalna. Wynika jednak nie tyle z mojej rozpoznawalności, co z realnej zmiany zachowania i sposobu bycia. Kiedyś traktowali mnie jak typową kupelkę. Klepali po plecach i rozmawiali jak z dobrym znajomym. Dziś dostrzegam, że zaczynają widzieć we mnie kobietę. Powstrzymują się z pewnymi zachowaniami, traktują z większym szacunkiem. Dostałam też kilka propozycji matrymonialnych. – Partycja uśmiecha się szeroko i zakrywa dłońmi twarz – Składane są głównie w komentarzach pod moimi zdjęciami. Nie twierdzę, że nieprzyjemnie byłoby otrzymać podobną ofertę. Poczekam jednak, aż pojawi się w moim życiu ktoś, kto złoży ją w odpowiedni sposób.
KoBBieciarnia: A czy Ty sama, czujesz się dziś damą?
– Nie, to zdecydowanie za wcześnie. Damą nazwałabym na przykład naszą mentorkę Irenę Kamińską, której zachowanie, sposób bycia, styl i wypowiedzi świadczą o wierności wzorcom, które chciała nam przekazać. Jeśli chodzi o mnie, program ofiarował mi wiele, nauczył mnie tego, jak zachowywać się w konkretnych sytuacjach, jak rozmawiać z ludźmi, aby okazywać im pełnię szacunku i zainteresowania. Gdyby nie on, siedziałabym dziś zapewne w restauracji Kurta Schellera w Hotelu Prezydent i żywo gestykulowała rękami, śmiejąc się i pokrzykując na przemian. Dziś wiem już, że dama to kobieta stonowana i rozsądna, ale nie nudna. Nikt nie zakuł mnie od czasu finału w sztywną ramę. Dalej będę spontaniczna, pogodna, pełna pasji do życia i otwarta na ludzi, ale dzięki Projektowi mam świadomość tego, kiedy wypada, a kiedy nie wpada mi pozwalać sobie na więcej. Dostałam szansę na stanie się lepszą wersją siebie samej. Chcę mierzyć wyżej i wierzę, że mogę więcej. Przed programem nie wypowiedziałabym do Ciebie tych słów.